środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział 11


Victoria
Siedzę u Carrie w pokoju i tulę do siebie roztrzęsioną blondynkę. Duff od pięciu dni nie daje znaku życia i nie odbiera telefonów. Kiedy jesteśmy w szkole, specjalnie omija klasę, w której mamy lekcje, a Carrie przez to jeszcze bardziej pogrąża się w rozpaczy.
- Nie martw się, on się odezwie – powiedziałam głaszcząc ją po ramieniu.
- A jak nie? Wszystko zepsułam, jestem dziwką – wyjąkała i rozpłakała się bardziej.
- Nie, nie jesteś. Duff pewnie też tak nie uważa – mruknęłam i przytuliłam ją mocniej.
- Uważa, wyszłam na tanią szmatę – warknęła – Boże, jak ja mogłam się całować z Joey'em...
- Daj spokój, każdy ma chwilę słabości – pocieszałam ją, ale coś chyba mi nie wychodziło.
- Idę z nim porozmawiać – mruknął pierwszy raz od długiego czasu Roger i wyszedł z pokoju.

Duff
No jak? No kurwa jak?! W jeden dzień wszystko się zjebało. Przyjechał jakiś pedał i tak po prostu odbił mi dziewczynę! A zresztą... Mam ich w dupie. Wszystkich mam w dupie.
- Stary... Co się do chuja dzieje? - zapytał Roger wparowując do mojego pokoju. Spojrzałem na niego znad mojej gitary akustycznej.
- A co ma się dziać?
- Do cholery jasnej – mruknął cicho pod nosem, podszedł do mnie i złapał za rękaw koszulki – słuchaj mnie teraz. Nie zachowuj się jak jakiś jebany obrażony bachor, okej? Masz iść do Carrie i z nią do chuja porozmawiać! Przecież ona ryczy tak, jakby usłyszała, że nie żyjesz!
- Nie będę do nikogo szedł, odpierdol się ode mnie – powiedziałem stanowczo i odłożyłem gitarę.
- McKagan!
- Co McKagan?! No co?! Kurwa, myślisz, że to takie łatwe? Pójść do niej i wytłumaczyć sobie wszystko? Muszę sobie to wszystko poukładać... Jestem człowiekiem, też mam uczucia! Zdradziła mnie i to boli do cholery! A wszyscy moi „przyjaciele” - tutaj pokazałem w powietrzu cudzysłów – trzymają jej stronę, a na mnie mają wyjebane! - wykrzyczałem mu prosto w twarz. Westchnąłem ciężko i usiadłem na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
- Duff, ale... Ale my nie wiedzieliśmy, że ty to tak odbierasz. Słuchaj, wiem, że ci trudno, ale musicie porozmawiać. Chociaż tylko tyle – usiadł obok i poklepał mnie po ramieniu – Jak tylko będziesz miał siłę i odwagę, odwiedź ją – powiedział i zniknął za drzwiami.


***

Zapukałem cicho. Stałem ze spuszczoną głową, a kiedy drzwi się otworzyły spojrzałem przed siebie i zobaczyłem panią Wilson.
- Siedzi u siebie – powiedziała cicho i odsunęła się trochę, żebym mógł wejść do domu. Wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi. Carrie leżała na łóżku odwrócona do mnie plecami. Co chwilę dało się słyszeć cichy szloch, przez co miałem ochotę podbiec do niej i ją przytulić. Ale muszę być twardy... Muszę, w końcu ja jej nic nie zrobiłem!
- Kimkolwiek jesteś, wyjdź chce być sama – powiedziała słabym tonem i pociągnęła nosem.
- Ze mną nie porozmawiasz? - zapytałem cicho i usiadłem na drugim brzegu łóżka. Podniosła się jak oparzona do pozycji siedzącej i spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- O Boże – szepnęła. Rozpłakała się jeszcze bardziej i wtuliła się we mnie mocno. Próbowałem, PRÓBOWAŁEM się nie łamać i w ogóle jej nie dotykać, ale nie mogłem! Objąłem ją mocno ramionami.
- Tylko Duff, żaden Bóg – wymruczałem i jeszcze mocniej ją przytuliłem.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – powiedziała przez łzy – tak bardzo nie chciałam... Tak bardzo... Myślałam, że już nie przyjdziesz. Myślałam, że już mnie nie kochasz – zadrżała i rozpłakała się mocniej.
- Shh, kocham cię, ale nie rób mi już tak, okej? - zapytałem cicho. Przytaknęła tylko i pociągnęła nosem – no już nie płacz, Maleńka.
- Kocham cię Duffy – powiedziała, gdy już się trochę uspokoiła – Najmocniej na świecie – westchnąłem ciężko.
- Ja ciebie też.

***

Carrie
To takie dziwne uczucie kiedy idziesz sobie przez korytarz, a wszystkie dziewczyny się na ciebie gapią. Czyli wszyscy już wiedzą, że jestem z Duffem? Świetnie.
- No siema piękna – mruknęła Megan, kiedy doszłam już pod klasę.
- Cześć – powiedziałam cicho, oglądając się za siebie – możesz mi powiedzieć, czemu wszyscy się na mnie gapią?
- Wiesz – zaczęła Victoria – laski dowiedziały się, że jesteś z McKaganem i mają ochotę wydrapać ci oczy – powiedziała z kpiącym uśmieszkiem, na co wywróciłam oczami – Ciekawe co powie Susan.
Parsknęłam cicho śmiechem, a ta dziwka jak na zawołanie pojawiła się za nami. Dziewczyny specjalnie zaczęły wypytywać o to, jak mi się układa z Duffem, a ja co chwila wywracałam oczami. W końcu zadzwonił dzwonek i weszłyśmy do klasy. Usiadłam w ostatniej ławce z Megan, a Victoria usiadła przed nami. Szybko odwróciła się i znowu zaczęła coś tam bredzić, jak dobrze, że z się pogodziłam z Duffem i jak fajnie, że jesteśmy razem.
- Wilson, Tyler, Beverly! O czym wy tak tam plotkujecie?! - wrzasnęła nauczycielka geografii i spojrzała na nas wrogo. W sumie to nie wiedziałyśmy co powiedzieć, bo ciągle gadałyśmy o moim chłopaku.
- One plotkują o tym McKaganie z trzeciej klasy – powiedział jakiś dres z ławki obok z głupim uśmiechem. W jednej chwili pobladłam.
- Tak? A co takiego interesującego jest w Michaelu? - zapytała, podnosząc jedną brew.
- No, bo teraz Carrie chodzi z Michaelem i sobie tak o nim ćwierkają – zaśmiał się jakiś kujon z pierwszej ławki, a ja zrobiłam się cała czerwona na twarzy, bo klasa wybuchła śmiechem.
- Rozumiem, że jest przystojny dziewczynki, ale teraz jest lekcja – powiedziała ze sztucznym uśmiechem nauczycielka, a ja zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona. Wszyscy w klasie nie przestawali się śmiać, oprócz mnie, Victorii i Megan.
- ZAMKNĄĆ SWOJE PIERDOLONE RYJE, BO WYJEBIE! - wrzasnęła Megan, a nauczycielka spojrzała na nią wrogo. Nagle w klasie zapanowała cisza.
- Beverly do dyrektora! Już cię tu nie ma! - krzyknęła geograficzka i wskazała palcem na drzwi. Megan tylko wywróciła oczami i wyszła z klasy. Do końca lekcji razem z Victorią siedziałyśmy cicho, a jak tylko zadzwonił dzwonek szybko wyszłyśmy z klasy, kierując się na boisko. Na trawie niedaleko sali gimnastycznej, pod drzewem siedzieli chłopacy. Duffy siedział tyłem więc podeszłam do niego, pochyliłam się i pocałowałam go w policzek, zarzucając mu ręce na szyję.
- Gdzie Megan? - zapytał Arthur zaskoczony nieobecnością swojej siostry.
- Siedzi u dyrektora – mruknęłam, siadając Duffowi na kolanach.
- Co się stało? - znowu zapytał, a Victoria nie wytrzymała i parsknęła głośnym śmiechem. Spuściłam głowę i uśmiechnęłam się lekko – no powie mi ktoś?
- To może opowiem od początku – wydusiła Vicky, a ja spojrzałam na nią spod byka. Jakoś nie chciałam, żeby ktoś, a w szczególności Duff, wiedział o tym. Jednak ona nie zwracając na mnie uwagi zaczęła mówić o tym co się wydarzyło w klasie. Jak skończyła, zaczęła się 10-cio sekundowa cisza, a potem wszyscy oprócz mnie wybuchli głośnym śmiechem. Zrobiłam się czerwona i wtuliłam twarz w puszyste włosy Duffa, który sam nie powstrzymywał się od śmiechu.
- Ja pierdolę – wykrztusił Roger – Duff przystojny! - zawył i znowu wybuchł śmiechem. W jednej chwili z twarzy McKagana zszedł uśmiech.
- Przepraszam kurwa, czy ty mówisz, że jestem brzydki?!
- Nie Duffy – powiedział z uśmiechem Roger i przysunął się bliżej przyjaciela – ty jesteś przystojny inaczej.
- Chuj z ciebie – warknął blondyn, po czym dostał całusa w policzek od chłopaka – i pedał.
- I TAK MNIE KOCHASZ – zawył Roger – Carrie pożyczysz mi go na noc?
- A bierz go sobie, w sumie dobry to on nie jest – powiedziałam z cwanym uśmieszkiem i zeszłam z jego kolan. Duff spojrzał na mnie z miną „Are you fucking kidding me?” - przykro mi Duffy, taka prawda.
- Wszyscy mnie obrażają, idę sobie do... Do Susan, o! - Wstał i chciał już iść, ale złapałam go za rękę i wywróciłam na trawę.
- Nigdzie nie idziesz – powiedziałam stanowczo i przytuliłam się mocno do niego. W końcu zadzwonił dzwonek na następną lekcję.

***
Duff
Siedzimy w jakiś krzakach i od dwóch godzin obserwujemy nieduży biały dom. W sumie to nawet nie wiem o co chodzi, ale Carrie mnie do tego zmusiła.
- Carrie, czemu my do cholery tutaj ciągle siedzimy? - zapytała Victoria.
- Właśnie, przecież jak chłopak ma długie włosy to od razu nie oznacza, że słucha takiej muzyki jak my – wycharczał Arthur.
- Ale mówię wam, on miał koszulkę ze Stonesów! I wygląda jak Keith Richards – powiedziała podekscytowana blondynka – patrzcie idzie!
Z domu wyszedł czarnowłosy chłopak. Rzeczywiście, długie miał te kudły, tak do ramion. Był blady i chudy jak szkielet. Oczywiście, tak jak mówiła moja dziewczyna, miał na sobie koszulkę z logiem The Rolling Stones, czarne rurki z dziurą na kolanie i jakieś stare trampki. Wpatrywaliśmy się w niego z dziesięć minut, w sumie to nie wiem po jakiego chuja.
- Co wy robicie? - usłyszeliśmy niski, zachrypnięty głos i odwróciliśmy głowy. Za nami stał rudy chłopak i patrzył na nas jak na debili. Jak tylko Wilson zobaczyła koszulkę z Led Zeppelin uśmiechnęła się szeroko i podała mu dłoń.
- Carrie jestem.


Moim zdaniem ten rozdział jest... jest zły, po prostu. Kiedy go pisałam, miałam momenty, w których zadawałam sobie pytanie, czy dalej ciągnąć to opowiadanie. Nie wiem co się stało, dostałam jakiejś deprechy.
Jestem zła, na siebie i na wszystkich, w sumie nie wiem za co.
Jutro wyjeżdżam na trzy dni nad morze, może wtedy się jakoś wyluzuje...
Tą słodkość, którą nazwałam pogodzeniem dedykuję Julcze, która dodaje mi sił i weny ;3

niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział 10


DuffIdziemy sobie spokojnie przez park, aż tu nagle Carrie zaczyna drzeć mordę, podbiega do jakiegoś gościa i wiesza mu się na szyi. Pewnie bym podszedł do nich i przyjebał mu w mordę, gdyby to nie był Joey Ramone. Ale tak na serio... Facet wygląda jak Joey Ramone! Tylko, że jest ode mnie niższy, czyli to nie wokalista The Ramones. Objaśniałem to sobie w myślach i nawet nie zauważyłem, że MOJA DZIEWCZYNA podeszła do mnie trzymając tego faceta za rękę. Popatrzyłem na nią wzrokiem mordercy, a ona szybko puściła jego dłoń.
- Tak więc to jest Joey – powiedziała, ale widząc moje pytające spojrzenie, zaczęła tłumaczyć – to tak naprawdę Jimmy, ale wszyscy na niego mówią Joey, bo – tutaj spojrzała na koszulkę Megan (tak dokładnie, koszulka z Ramones) – wiadomo do kogo jest podobny.
- Cześć, jestem Duff i jak się nie odsuniesz od mojej dziewczyny na odległość jakiś trzech metrów dostaniesz w mordę tak, że ci się twarz z dupą miejscami pozamienia – powiedziałem z wymuszonym uśmiechem, ale kiedy dostałem z pięści w brzuch od Carrie, szybko się zreflektowałem – To znaczy, jestem Duff. Co tutaj robisz?
- Przyjechałem odwiedzić Wilson – odpowiedział z uśmiechem – nie jesteś zły?
- Szczerze to jestem – znowu dostałem – nie jestem, wcale.
- Okej, rozumiem – zaśmiał się, chociaż ja nie widzę w tym nic śmiesznego.
- Pójdziesz z nami do baru, prawda? - zapytała Megan z uwodzicielskim uśmiechem, a Tommy głośno odchrząknął. Nie mówiłem, że są razem? O, to teraz mówię. Są parą już pół roku.
Wracając do tego palanta... Przez chwilę się zastanawiał, ale ostatecznie się zgodził. Westchnąłem ciężko i ruszyłem do przodu.
- Możesz mi powiedzieć czemu Duff mnie nie lubi? - zapytał cicho Carrie, a że szli za mną usłyszałem.
- Ja wszystko słyszę – mruknąłem, przewracając oczami.
- Duff cię nie lubi, bo jest głupim, zazdrosnym gówniarzem.
- Gdzieś to już słyszałem – powiedziałem uśmiechając się, za to Carrie głośno prychnęła. Już się nie odzywałem. Wszyscy sobie gadali, śmiali się, a ja szedłem z przodu obrażony. No i chuj, że zachowywałem się jak jakaś panienka, nie wiem po jaką cholerę ten gościu tutaj przyjechał. Dobrze, nie widzieli się długi czas, ale są telefony, tak? Jakoś nie mam ochoty oglądać jego mordy na MOIM terenie. Boże, jestem taki pojebany...
- Mógłbyś być milszy – z przemyśleń wyrwał mnie głos Victorii.
- Hmm... nie.
- Duff! On tylko przyjechał ją zobaczyć, nie widzisz jak Carrie się cieszy? - kątem oka spojrzałem na śmiejącą się blondynkę, która szła kawałek dalej, oczywiście, obok Joey'a.
- I właśnie o to chodzi! Niech się kurwa z radości z nim prześpi – warknąłem groźnie, a po chwili poczułem palący ból na policzku. Uderzyła mnie! - Popierdoliło cię?!
- Vicky, co ty robisz?! - zawołała Carrie podchodząc szybko do mnie i głaszcząc po policzku. HAHAHA, SPIERDALAJ JOEY!
- Świnia – mruknęła czarnowłosa w odpowiedzi i odeszła od nas.
- Coś ty jej powiedział, hmm? - zapytała blondynka patrząc na mój czerwony policzek.
- Właśnie o to chodzi, że nie wiem.
- A o czym rozmawialiście?
- O tym, że nie lubię Joey'a – mruknąłem cicho w odpowiedzi, a ten gość pojawił się przy boku Carrie. Szliśmy w ciszy, tylko Megan i Tommy miziali się i gadali o tym, jak bardzo się kochają. W końcu doszliśmy do pubu i zajęliśmy stolik jak najdalej od wejścia do klubu. Leciała głośna muzyka, a na środku parkietu tańczyli jacyś nawaleni ludzie. Kiedy przyszedł kelner złożyliśmy zamówienie – 4 butelki Jacka Danielsa. Wszyscy ze sobą rozmawiali, tylko ja oczywiście aspołeczny, obrażony bachor siedziałem w ciszy i sączyłem wolno trunek.
- Ej skarbie, co jest? - zapytała Carrie przysuwając się bliżej mnie. Przytuliła się do mnie i pocałowała namiętnie. Kątem oka zobaczyłem zdziwione spojrzenie Joey'a. No co, myślał, że jak on jest w pobliżu to nie będziemy się całować? A to się zawiódł chłopaczek. Kiedy zaczynało się Angie Stonesów Joey wstał i wyciągnął dłoń w stronę Carrie.
- Zatańczysz? - zapytał nieśmiało spoglądając kątem oka na mnie.
- Eee... - zacięła się i spojrzała na mnie.
- No co się gapisz? Idź jak facet cie do tańca prosi – powiedziałem i pchnąłem ją w kierunku palanta. Dostał ode mnie pieszczotliwą ksywkę – palant.
No cóż, okazało się, że jestem za bardzo nie miły, no i dałem mu z nią potańczyć, tak?
- Duff ma dobre serce? - zapytał z udawanym zaskoczeniem Roger.
- Spierdalaj – mruknąłem i dałem mu kuksańca w bok. On tylko się zaśmiał i pociągnął zaskoczoną Victorię na parkiet. Muszę przyznać, że nawet dobrze się rusza. Boże, co ja pierdole...
Spojrzałem na Carrie i Joey'a. Rozmawiali o czymś i się uśmiechali. Przewróciłem oczami i zacząłem pić Danielsa prosto z butelki.
- Duff – Diego zaczął mnie szturchać – jeśli kochasz Carrie to radzę ci iść tam – mruknął pokazując palcem na „parę”, która za chwilę miała się całować. CHWILA, CHWILA...
Wstałem z prędkością światła z krzesła i podszedłem do nich. Nie mam pojęcia jak to zrobiłem bez kul, po prostu wstałem i odszedłem od stolika. W jednej chwili pojawiłem się obok nich i odepchnąłem palanta od MOJEJ DZIEWCZYNY, trafiając go moją pięścią, prosto w szczękę.
- Duff, pojebało cię?! – krzyknęła Carrie.
- Mnie?! Ja się całuję z jakąś laseczką?! Ja?! - zacząłem się drzeć.
- Ale...
- Jakbym nie podszedł, tylko nie zwracał uwagi, to moglibyście się tutaj pieprzyć! - wrzasnąłem, a blondynka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Dobra, wszyscy w klubie się gapili – no i co się tak patrzysz?!
- Ty chuju – syknęła Carrie ze łzami w oczach, walnęła mnie w twarz i wyszła z klubu. Poczułem, że tracę władzę nad nogami, więc szybko podszedłem do stolika i usiadłem na krześle. Wszyscy popatrzyli na mnie wrogo, a ja tylko wywróciłem oczami i pociągnąłem łyk alkoholu, prosto z butelki.
- Nagrabiłeś sobie stary... Lepiej idź ją przeproś – mruknął Arthur, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Jaja se robisz? Ja całowałem jakąś laskę?
- Jeśli dobrze zrozumiałem nazwałeś ją dziwką – powiedział Roger wgapiając się we mnie wzrokiem mordercy.
- Nic takiego nie powiedziałem, nie szczajcie tak – znowu przewróciłem oczami.
- Kurwa Duff, czy ty rozumiesz...
- Do cholery nie! Nie rozumiem! Mizia się kurwa z jakimś szmaciarzem, tylko dlatego, że się długo nie widzieli! Kurwa mać, przecież teraz ja jestem jej chłopakiem, tak?! Więc nie miejcie jakiś jebanych problemów, bo to nie pomaga – wykrzyczałem im w twarz, wziąłem kule i jak najszybciej wyszedłem z baru.


Dzień dobry! :D
Na początku chciałam powiedzieć, że wszystkie nowe rozdziały na waszych blogach przeczytam jak tylko będę miała czas. Byłam dwa dni na wsi, miałam być tam do wtorku, ale mam małe kłopoty zdrowotne. Tak więc... Rozdział jest taki sobie, wiem, że mogłabym napisać lepszy, więc śmiało krytykujcie. ;)
 

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 9


Duff
Wychodzę, wychodzę, wychodzę, wychodzę! Dostałem właśnie wypis, teraz tylko czekam aż przyjedzie po mnie brat. Po czterech miesiącach katuszy, ruszania się na wózku inwalidzkim do łazienki i jedzeniu jakiejś papki dla niemowlaków, mogę wyjść ze szpitala, a za tydzień wracam do szkoły.
- Idziemy stary? - zapytał Matt wchodząc do sali. Wziąłem kule i z trudnością stanąłem na nogi – dasz radę?
- Ta, spoko – uśmiechnąłem się i wyszedłem. Po pięciu minutach byłem już na zewnątrz i miałem ochotę całować ziemię. PANIE BOŻE! W końcu na świeżym powietrzu!
Matt pomógł mi wsiąść do samochodu i ruszyliśmy. Do domku! Siedziałem w fotelu z uśmiechem psychopaty i podskakiwałem lekko [bez skojarzeń, moi drodzy]. Mój brat patrzył na mnie jak na chorego psychicznie, ale miałem to w dupie. W końcu samochód zatrzymał się na podjeździe, a ja pospiesznie wysiadłem, całkiem zapominając, że mam niezbyt sprawne nogi. Po chwili leżałem na na chodniku, przed czarnymi kowbojkami. Podniosłem wzrok i zobaczyłem śmiejącą się Carrie.
- Pojebało cię? - zapytała odchodząc ode mnie. No tak, ja leżę na środku chodnika, a ta sobie idzie, dzięki bardzo!
- GDZIE IDZIESZ?! - zawyłem patrząc na nią. Okej, wyje jak głupi, a ona idzie do samochodu po moje kule, brawo Duffy – a to spoko.
- Ja pierdolę, z kim ja żyję – mruknęła cicho pod nosem i pomogła mi wstać.
- Ze mną – powiedziałem biorąc od niej „sprzęt” [ja tylko próbuję unikać powtórzeń, nie moja wina, że niektóre „sytuacje” DZIWNIE wyglądają XD przyp. aut.] i uśmiechając się przymilnie.
- Właśnie widzę – mrr... Lubię ją przytulać.


***


Siedziałem sobie u Carrie na łóżku oparty o ścianę i czekałem. Czekałem na nią, bo ktoś zadzwonił i już piętnaście minut siedzi w salonie i cieszy się do tego telefonu. Po chwili weszła do pokoju z bananem na twarzy i usiadła mi na kolanach.
- Z kim gadałaś? - zapytałem NIBY niezaciekawiony.
- Z Joey'em – wtuliła się w mój tors.
- Jakim Joey'em?
- Nie znasz go... Mój przyjaciel z Nowego Jorku – nie wiem czemu, ale poczułem takie ukłucie w sercu. Może dlatego, że przez piętnaście minut siedziała i się śmiała do telefonu... Tak, to bardzo prawdopodobne – Jesteś zły, że tyle z nim rozmawiałam? - pokręciłem głową i musnąłem ustami jej szyję. Trzeba jak najlepiej wykorzystać fakt, że jej mama wyjechała na trzy dni w delegację, prawda?
Zacząłem schodzić pocałunkami na jej dekolt a ona zamruczała cicho. Wplotła ręce w moje włosy i szarpnęła lekko, żeby dosięgać moich ust. Całowała mnie namiętnie, a ja włożyłem ręce pod jej koszulkę zrzucając ją szybko z niej. Znowu zacząłem obcałowywać jej dekolt kiedy zadzwonił ten PIERDOLONY telefon.
- Duff, ktoś dzwoni – jęknęła odchylając głowę do tyłu.
- Zaraz przestanie – mruknąłem i zabrałem się za odpinanie stanika.
- Ale może to coś ważnego – warknęła odrywając moje ręce od zapięcia stanika. Spojrzałem tęsknym wzrokiem na jej cycki, które zaraz schowała pod materiałem koszulki. Wyszła z pokoju. No kurwa, zrobiłem coś nie tak? Przecież to tylko jebany telefon, jakby to było coś ważnego, to za drugim razem by odebrała, no nie? Wziąłem kule i wstałem z łóżka. Z wielkim trudem zszedłem po schodach i co zobaczyłem? Carrie ze słuchawką przy uchu śmiejącą się w niebogłosy. Wkurwiłem się no, bo skoro się śmieje to nic ważnego. Wyrwałem jej słuchawkę z ręki.
- Tutaj sekretarka panny Wilson, przykro mi, moja szefowa nie ma teraz czasu, bo PIERDOLI SIĘ ZE SWOIM CHŁOPAKIEM, WIĘC NIE PRZESZKADZAJ – nagle mój ton, ze słodkiego głosiku, przemienił się w głos z horrorów. Odłożyłem z trzaskiem słuchawkę, czym wyrwałem Carrie z „transu”.
- Coś ty odpierdolił?!
- No kurde, przecież było nam tak miło, a ty to przerwałaś, bo dzwoni jakiś frajer opowiadający ci jakieś jebane, durne kawały! Tak, to naprawdę bardzo ważna sprawa wiesz?!
- Duff do cholery, nie słyszałam go odkąd tu jestem, czyli ponad pół roku, po prostu zrobiło mi się miło, że zadzwonił i chcę z nim porozmawiać...
- Rozmawiałaś z nim niedawno PIĘTNAŚCIE MINUT. Mogłabyś się z nim umówić na inny czas, teraz też byś pewnie siedziała przy tym telefonie z pół godziny.
- Oj daj spokój, od razu pół godziny!
- A dobra kurwa, gadaj sobie z nim ile chcesz, spierdalam – skierowałem się do drzwi i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Może zachowuję się jak jakiś gówniarz, ale wkurwia mnie ten gościu, będzie dzwonił co dziesięć minut?! No bez przesady...


Carrie
No tak, najlepiej zrobić aferę o nic, a potem obrazić się i wyjść. Bachor.
Westchnęłam ciężko i zaczesałam włosy do tyłu. Poszłam do pokoju i od razu się walnęłam na łóżko i schowałam twarz w poduszce. Leżałam tak z dwie godziny i usłyszałam ciężkie kroki na schodach. Wiedziałam, że wróci. Już chciałam wstawać i pomóc mu, ale niech się sam męczy. Za swoje szczeniackie zachowanie. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi i wtacza się do pokoju.
- Carrie – mruknął cicho Duff. Położył się obok i objął mnie – przepraszam.
- Trzeba było nie robić afery o nic – odwróciłam się do niego plecami. Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie, tak że czułam jego oddech na szyi.
- Wiem, że głupio zrobiłem, ale denerwuje mnie ten facet, jest strasznie nachalny... Dzwoni co dziesięć minut i... - już wiem o co mu chodzi.
- Jesteś zazdrosny? - wtulił się mocniej w moje plecy.
- Tylko troszkę – wymruczał i pocałował mnie lekko w szyję. Dobra, poddaję się! Z nim nie można się kłócić, no kurde nie można!
Odwróciłam się tak, że stykaliśmy się nosami.
- Jesteś głupim, zazdrosnym gówniarzem Duffy – powiedziałam poważnie, a na jego twarzy wykwitł uroczy, niewinny uśmiech – I tak cię kocham.
Pocałowałam go, a on przedłużył pocałunek, wkładając ręce pod moją koszulkę. Zapowiada się ciekawy wieczór.



***


Obudziłam się i jedyne co zobaczyłam to blond włosy. Duff spał przytulony do moich nagich piersi i cicho pochrapywał. Jaki on jest słodki! Aż miałam ochotę zrobić „Awwwwwww”, ale wolałam go nie budzić. Wyślizgnęłam się delikatnie spod niego, ubrałam jego koszulę, która sięgała mi do kolan i zeszłam do kuchni. Tego co tam zastałam, to się nie spodziewałam [kurde, zapodaję rymy jak Duff w (bodajże) pierwszym rozdziale :D].
- Co wy do cholery tutaj robicie? - zapytałam Rogera, Arthura, Diega, Megan, Victorii, Keitha i Tommy'ego, czyli... WSZYSTKICH.
- Siedzimy – mruknęła Vicky i spojrzała na mój „strój” - widzę, że ciężka noc? - w jednej chwili spłonęłam rumieńcem.
- Nie ciężka, tylko przyjemna – odpowiedziałam, otworzyłam lodówkę – Chcecie coś do jedzenia?
- Już jedliśmy – powiedział Arthur wskazując na talerze w zlewie.
- Kocham was za to, że umiecie się rozgościć – powiedziałam pod nosem.
Wyciągnęłam sok pomarańczowy z lodówki i nalałam sobie do szklanki – a powiedzcie mi... po co przyszliście?
- Bo chcieliśmy was wyciągnąć na dwór, ciągle tylko w domu byście siedzieli, a Duff przecież nie dawno wyszedł ze szpitala... - powiedział Tommy, a ja westchnęłam ciężko.
- Ide obudzić Duffa – odłożyłam szklankę do zlewu i skierowałam się na górę. Weszłam do sypialni i zobaczyłam McKagana śpiącego na brzuchu. Miał odkryte całe plecy i kawałek tyłka. Zaśmiałam się cicho i podeszłam do łóżka. Usiadłam okrakiem trochę ponad jego biodrami i pochyliłam się.
- Wstawaj Duffy – zamruczałam, a on się uśmiechnął lekko – na dole jest cała zgraja – w jednej chwili jego uśmiech zszedł z twarzy i szybko otworzył oczy.
- Co oni tutaj robią? - zapytał próbując mi spojrzeć w oczy, co nie było łatwe.
- Czekają, aż się obudzimy – odpowiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek – no chodź, zaraz idziemy podbijać miasto – zeszłam z niego, wyciągnęłam jakieś czyste ciuchy ze swojej szafy i skierowałam się do łazienki, gdzie porządnie się umyłam. Ubrałam się i poszłam do pokoju.
- Możesz mi dać jakąś koszulkę? Bo chyba masz moje ciuchy – zapytał Duff siedząc na łóżku w spodniach. Wyciągnęłam JEGO koszulkę z Sex Pistols. Podałam mu, a on szybko ją założył. Już po pięciu minutach kierowaliśmy swoje kroki w stronę parku. Gadaliśmy między sobą i śmialiśmy się nie wiadomo z czego. Bardziej poznaliśmy Victorię, która była córką koleżanki matki Keith'a. Nagle spostrzegłam zgarbionego chłopaka z falowanymi, czarnymi włosami do ramion. Strasznie mi kogoś przypominał. Kiedy mu się tak przyglądałam odwrócił się, a ja zastygłam w miejscu, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. To nie może być on...


Wiem, krótki znowu, ale... ale jakoś takoś mi sie podoba XD
Komentować :3 

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 8


Głośny stukot szpilek niósł się echem po korytarzu. Drobna szatynka szła przez korytarz szkoły średniej. Miała na sobie spódniczkę do kolan z wysokim stanem, w którą była włożona wyprasowana, biała koszula. Falowane włosy z gracją opadały na ramiona. Lekki makijaż zdobił jej twarz. Kiedy znalazła się przed drzwiami sali nr 130, w której miała się spotkać z wychowawczynią swojej córki, zapukała delikatnie i kiedy usłyszała stłumione „proszę” z uśmiechem weszła do sali. W klasie była Carrie, która siedziała w pierwszej ławce, zaraz obok niej dziewczyna, której nie znała, a ławkę obok zajmował Tommy i Roger. Owa nowa znajoma miała czarne włosy do ramion, mocno pomalowane czarną kredką oczy, czarne spodnie, czarną koszulkę, czyli wszystko miała czarne. Szatynka spojrzała karcącym wzrokiem na córkę i podeszła do nauczycielki.
- Dzień dobry, jestem Jessica Wilson, mama Carrie. – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w stronę kobiety w okularach.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona – nie jesteście w ogóle do siebie podobne – zawołała i uścisnęła wyciągniętą dłoń – Mary Caro.
- Tak.. moja córka odziedziczyła urodę po ojcu – chciała jeszcze coś dodać, ale usłyszała, że ktoś wchodzi do sali. Odwróciła się i zobaczyła umięśnionego, wysokiego mężczyznę. Kiedy tylko wszedł Tommy spuścił głowę.
- Coś ty znowu zbroił chłopaku? - zapytał chłopaka przez zaciśnięte zęby, ale nie usłyszał odpowiedzi. Mężczyzna machnął tylko ręką i stanął pod ścianą.
- Mogę się dowiedzieć o co chodzi? Strasznie śpieszy mi się do pracy – powiedziała Jessica patrząc na córkę.

Carrie

Boże, czego ona chciała od mojej matki? Zamiast skończyć na uwadze i siedzeniu w kozie po lekcjach, to ta rodziców wzywa! No kurwa...
- Razem z chłopakami i Victorią wybili szybę w samochodzie nauczyciela od matematyki...
- Do cholery, przecież mówiłam, że to było niechcący! Nie moja wina, że ta plastikowa dziunia robi takie uniki!
- Jaka plastikowa dziunia, Carrie? - zapytała moja mama.
- No kurwa ta Susan, no!
- Nie przeklinaj – warknęła.
- Rzucaliście kamieniami w dziewczynę?! - zawołała Mary. Dobra, rzucałam w nią kamieniami, nikt oprócz mnie nie powinien tu siedzieć, bo oni ją tylko wyzywali, no nie? No kuźde, to nie moja wina, że jestem zazdrosna, tak?
- Czemu rzucałaś kamieniami w Susan? - zapytała spokojnie moja mama. Spuściłam głowę. Nie chciałam im mówić, że mnie zazdrość zżera od środka.
- Jest zazdrosna, bo myśli, że ta lafirynda zabierze jej Duffa – mruknął Roger, a ja spojrzałam na niego. Tak, gdyby wzrok mógł zabijać, pewnie leżałby już martwy.
- Carrie, rzucałaś w dziewczynę kamieniami z zazdrości?! - wrzasnęła Caro.
- No kurde, nic się jej nie stało tak?! W ogóle, czemu oni tutaj siedzą też, tylko ja zawiniłam.
- Przestań – odezwała się moja nowa znajoma – przecież wyzywaliśmy ją z Tommym i Rogerem od najgorszych, nie tylko ty jesteś winna.
Moja mama ciężko westchnęła, a ja spojrzałam jej w oczy.
- Mogę ją wziąć do domu? - zapytała mojej wychowawczyni.
- Dobrze, ale jest zawieszona na tydzień – mruknęła w odpowiedzi i zaczęła coś notować w dzienniku – wszyscy jesteście.
Wstałam z krzesła i czym prędzej wyszłam z sali. Zobaczyłam jeszcze jak tata Tommy'ego szarpie nim i mruczy, że ma przejebane. Zawsze bałam się tego człowieka. Zawsze był taki zły, wkurzony, zdenerwowany czymś.
Nawet nie zauważyłam, jak doszłyśmy do samochodu. Wsiadłam na miejsce pasażera i poczekałam na mamę. Wsiadła do samochodu i popatrzyła na mnie morderczym wzrokiem.
- No co? - zapytałam, kiedy pięć minut się tak na mnie gapiła, nawet nie odpalając auta.
- Możesz mi powiedzieć, czemu do cholery, rzucałaś w Susan kamieniami? - odpowiedziała pytaniem, odpalając samochód. Wyjechaliśmy z parkingu przed szkołą.
- Już Roger mówił, że jestem zazdrosna – mruknęłam wpatrując się w przednią szybę.
- Carrie, skoro Duff cię kocha, to czemu miałby cię zdradzać?
- Mamo, ale ona przy nim jest, okej? Nie lubię jak się koło niego kręci.
- Oj skarbie... Duff sam zadecyduję, czy ona może przy nim być, czy też nie. Zauważ też, że sprawiasz mu przykrość swoją zazdrością.
Już całą drogę powrotną się do siebie nie odzywałyśmy. Myślałam... Naprawdę jest zły? Naprawdę mu przykro? No w sumie, jak ją pobiłam w szpitalu, nie był zadowolony.
- Zawieź mnie do szpitala – mruknęłam cicho, poprawiając się na siedzeniu.
- Nie chcesz wrócić do domu? Czegoś zjeść...
- Zjem na mieście, tylko zawieź mnie do szpitala.
Po chwili stałam już przed budynkiem. Weszłam pewnym krokiem, przywitałam się z panią recepcjonistką i ruszyłam w stronę sali Duffa. Siedział u niego jego brat Bruce i o czymś rozmawiali. Weszłam do pomieszczenia i podeszłam do starszego McKagana.
- Cześć Bruce – mruknęłam wesoło, całując go w policzek.
- No cześć, piękna – zaśmiał się.
- Ej, a ja? - zapytał urażony Duff.
- Oh, przepraszam panie McKagan – mruknęłam i pocałowałam go namiętnie.
- No i pięknie skarbie – powiedział z szerokim uśmiechem na ustach. Prychnęłam i przewróciłam oczami – co się dzisiaj działo w szkole? - spuściłam głowę. No nie chciałam mu o tym mówić, bo... bo było mi głupio. Muszę przyznać zrobiło mi się cholernie głupio – Carrie?
- Nic specjalnego – powiedziałam i wtuliłam się w niego.
- Okej, co się stało? - kurwa, za dobrze mnie zna.
- Nic specjalnego – powtórzyłam. Bruce zrozumiał o co mi chodzi i wyszedł z sali, mówiąc, że się śpieszy. Ta...
- Teraz mi powiesz co się stało?
- Obrzuciłam Susan kamieniami – mruknęłam tak, że nie usłyszał.
- Co?
- Obrzuciłam Susan kamieniami – mruknęłam troszkę głośniej.
- Nie słyszę cię!
- OBRZUCIŁAM SUSAN KAMIENIAMI! - opadły mu ręce. Wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami – no co?
- Ja pierdole... Czemu do cholery ciągle coś jej robisz? Kurwa, czym ta dziewczyna ci zawiniła? No powiedz kurwa, co ona ci zrobiła?! - zaczął krzyczeć, a ja znowu spuściłam głowę. Głupio mi się zrobiło, okropnie głupio. No w sumie nic nie zrobiła, ale jak powiedziała, że ON jest JEJ, no to co, miałam stać z założonymi rękoma? - Czemu to zrobiłaś?
- Bo mnie wkurwia – mruknęłam, nieśmiało patrząc mu w oczy.
- Carrie, to nie jest wytłumaczenie...
- Czemu ty jej tak bronisz, co? No kurde, zdenerwowałam się, tak? No jak mi pierdoli, że nie wie co ty we mnie widzisz i, że i tak ona jest lepsza, że ty jesteś jej, to co miałam robić? No kurwa, wkurwiła mnie ostro, złapałam pierwszą rzecz, która leżała obok, nie moja wina, że był to kamień i rzuciłam w tą dziwkę tylko, że zrobiła unik i trafił w samochód nauczyciela no i zaczęła spieprzać. Tommy, Roger i ta nowa Victoria coś tam jeszcze gadali, że jest suką, kurwą i chuj wie czym jeszcze. Zawiesili nas na tydzień. No kurwa, ujebała się jak rzep psiego ogona i nie puści. A ty jesteś mój – ostatnie zdanie wymruczałam cicho i wtuliłam się w jego koszulę. Przez chwilę analizował moje słowa, a potem objął mnie i przyciągnął bardziej do siebie. O tak, spierdalaj Susan!


Przepraszam wszystkich, że tak późno, ale nie umiałam się zabrać za ten rozdział. Przepraszam moją siostrę, za to, że w sumie dużej uwagi nie skupiłam na niej, bo nowa postać, czyli Victoria jest właśnie inspirowana (że tak powiem) moją siostrzyczką. I tak, miałam skupić więcej uwagi na rodzicach, ale gówno wyszło. W ogóle, moim zdaniem to jest najgorszy rozdział, jest po prostu do dupy.
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, które mnie podtrzymują na duchu, to naprawdę miłe, że ktoś czyta te wypociny. Komentujcie, to pomaga. Pozdrawiam serdecznie czytelników. :3 

sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział 7


Carrie
Nie wiedziałam co się dzieje. Kiedy ten człowiek mnie puścił, upadłam. Nie wstawałam i nagle przed moją twarzą zobaczyłam zmasakrowaną twarz Duffa. Patrzył na mnie, oczy miał szeroko otwarte. Pisnęłam głośno i poderwałam się z ziemi. Byliśmy sami. Dopiero po chwili zauważyłam, że McKagan krwawi. Całą koszulkę miał zakrwawioną. Ukucnęłam przy nim i położyłam sobie jego głowę na kolana. Oddychał ciężko i trząsł się. Zaczęłam wołać o pomoc. Chciałam spojrzeć w jego oczy, ale uciekał wzrokiem.
- Duff – zaszlochałam cicho – Duffy... Spójrz na mnie.
- Boli – wyszeptał, łapiąc się za klatkę. No tak, nie pomyślałam. Zdjęłam z siebie kurtkę, a potem koszulkę i przyłożyłam do rany. Wcale nie obchodziło mnie to, że byłam w samym staniku i to ze zmasakrowaną twarzą. Teraz liczyło się tylko jego życie – Carrie, zimno mi – zaszlochał cicho.
- Shh.. spokojnie skarbie, zaraz wszystko będzie w porządku – powiedziałam i zaczęłam znowu wołać o pomoc. Po chwili usłyszałam kilka głosów, które śpiewały London Calling. Wyłapałam głos Arthura i Diego. Zaczęłam krzyczeć jeszcze głośniej. Zobaczyłam, że Duff zamyka oczy.
- Duff – poklepałam go leciutko po policzku – Duff, nie zamykaj oczu! McKagan! Nie! Proszę Cię nie zamykaj oczu – darłam się do chłopaka, który leżał i nie oddychał. Rozpłakałam się jeszcze bardziej – Duffy, Duffy nie!
- O kurwa.. - wrzasnął Arthur, który był obok. Szybko wziął mnie za ramiona i odciągnął od leżącego chłopaka.
- Zostaw! Zostaw mnie! Duffy! - zaczęłam wrzeszczeć i wyszarpywać się z uścisku.
- Spokojnie, Carrie, już wszystko okej.
- Nic nie jest okej! On nie żyje!
- Żyje, spokojnie – powiedział Roger i podniósł Duffa. Po chwili byłam w ramionach Arthura. Chłopaki szybko pobiegli do szpitala.


***
Duff
Pip. Pip. Pip. Wkurwiający dźwięk dostał się do mojej głowy i co chwilę był coraz głośniejszy. Nie dość, że cholernie bolała mnie głowa, to jeszcze ból klatki był tak przeszywający, że ledwo oddychałem. Uchyliłem lekko powieki. Byłem w pomieszczeniu, który miał białe ściany, jednak nie było tego za bardzo widać, bo była noc. Szpital. Poczułem ciężar na nogach. Delikatnie podniosłem głowę i zobaczyłem śpiącą Carrie. Z jej twarzy zniknęły obrażenia. Czyli musiałem długo być w śpiączce. Spojrzałem na kalendarz. Lipiec. Chwila... Cztery miesiące?! Jeszcze raz popatrzyłem na Carrie i zasnąłem.

***
Obudziłem się o dwunastej. W mojej sali była pielęgniarka i jak tylko otworzyłem oczy, zaczęła wołać doktora. Siwy, wysoki mężczyzna wbiegł do mojej sali. Wszyscy zaczęli się pytać czy wszystko w porządku, zrobili mi badania. Gdy odeszli od mojego łóżka, zobaczyłem drobną postać w drzwiach. Łzy leciały jej ciurkiem po policzkach.
- Duffy – powiedziała Carrie, siadając na moim łóżku – Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli cholernie, ale jest dobrze – odpowiedziałem cicho – chodź tu do mnie – mruknąłem wyciągając ręce przed siebie. Wtuliła twarz w moje włosy i zaczęła cicho szlochać.
- Tak się cieszę, że wszystko już w porządku, że żyjesz – wychlipiała i przytuliła się mocniej.
- Cicho skarbie, już jest okej – pocałowałem ją w czoło. Po jakiś dziesięciu minutach przestała płakać i oderwała się ode mnie.
- Chłopaki – pociągnęła nosem – chłopaki powiedzieli mi o tym człowieku i... i o n-narkotykach – popatrzyła na mnie. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy.
- Carrie, ja przepraszam. Ja.. ja nie wiedziałem, że on tobie coś zrobi! Ja...
- Shh... Już wszystko okej – złapała mnie za rękę – dobrze, że tobie się nic nie stało.
Trwaliśmy w ciszy, dopóki nie przyszła pielęgniarka. Zmieniła mi kroplówkę, zrobiła jeszcze tam jakieś małe badania. Przy okazji podniosła mi oparcie, żeby łatwiej mi było rozmawiać ze znajomymi. Właśnie jak wyszła, do mojej sali wparowała moja rodzina. Zasypywała mnie pytaniami, czy wszystko w porządku, jak się czuję i takie tam. Potem wpadli policjanci i pytali o Trevora. Później do mojego pokoju wtoczyli się chłopacy. W końcu przyszedł lekarz i powiedział, że nie może być takiego tłoku. W mojej sali zostali tylko Arthur z Rogerem i Carrie.
- Dzięki – powiedziałem do chłopaków – dzięki za wszystko.
- Daj spokój, nie zostawilibyśmy cię na pastwę losu – mruknął Roger z uśmiechem.
Po godzinie rozmów, zostałem w sali tylko z Carrie [ale zapodałam ryma, no nie? No nie?! :D przyp. aut.]. Nie odzywaliśmy się, ale nie była to jakaś męcząca czy niezręczna cisza. Spojrzałem na zegar, a potem na dziewczynę.
- Idź już do domu, wyśpij się – powiedziałem, jak zobaczyłem, że przysypia.
- Tak, w sumie to dobry pomysł – podniosła się z krzesła i spojrzała na mnie – nie masz mi tego za złe, że pójdę, prawda?
- Nie no co ty, sam ci to proponuję – zaśmiałem się. Dziewczyna pochyliła się lekko i pocałowała mnie w czoło. Po chwili zastanowienia, musnęła namiętnie moje usta.
- Kocham Cię, Duffy – i zostałem sam.

***
Carrie
Była dziesiąta rano. Siedziałam na ławce przed szpitalem i płakałam. Tak po prostu siedziałam i darłam ryja jak jakieś dziecko, które nie dostało lizaka. Ludzie, którzy mnie mijali, mierzyli mnie dziwnym wzrokiem i przyspieszali. A ja się zastanawiałam. Nad moimi uczuciami. Czy na pewno go kocham? Tak, chyba tak. Już dawno zapomniałam o tym incydencie sprzed czterech miesięcy. Cholernie go kocham. Czuję to. Kurwa, skoro go kocham, to czemu ryczę?! Otarłam łzy i prawie wbiegłam do szpitala. Szybko odnalazłam jego salę i weszłam. Popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. No tak, rozmazany tusz, którego i tak nie było dużo na moich rzęsach, czerwone, podpuchnięte oczy i rozczochrane włosy. Odetchnęłam i zaczęłam mówić:
- Kocham cię – powiedziałam, a on pytająco podniósł jedną brew – proszę cię, nie udawaj, że nic nie wiesz. Od dawna to wiedziałeś. Od dawna wiedziałeś, że darzę cię tym uczuciem, jakim jest miłość. Od dawna wiedziałeś, że jestem w tobie zakochana po uszy. Od dawna wiedziałeś, że nie wytrzymuję bez ciebie dnia. Kiedy byłeś w śpiączce, siedziałam przy tobie cały dzień, dopóki ochrona nie wywaliła mnie za drzwi. Uciekałam ze szkoły, żeby zobaczyć twoją twarz, żeby poczuć twój dotyk. Jeśli woźna mnie znalazła jak wychodziłam ze szkoły, przychodziłam po budzie i mówiłam ci jak minął mi dzień. Jak mijają dni bez ciebie. Przechodziłam załamanie, lekarze nie dawali ci najmniejszej szansy. Ale ja wierzyłam Duff. Ja wierzyłam, że się obudzisz. Wierzyłam, że powiesz mi prosto w oczy, że już wszystko w porządku. Po prostu... Nie mogę sobie wyobrazić teraz życia bez ciebie. Kocham cię. Cholernie cię kocham – zakończyłam przemowę, siadając obok niego na łóżku. Popatrzył mi w oczy. Widziałam zdziwienie i... nie mogłam się dokładniej przypatrzeć, bo przymknął oczy, przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta w ognistym, namiętnym pocałunku. Założyłam mu ręce na szyje i żarliwie oddawałam pocałunki. Złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale ktoś nam musiał przeszkodzić prawda?! Gdy tylko usłyszałam głośne odchrząknięcie, podskoczyłam przestraszona i oderwałam się od Duffa.
- Serio?! - zawołał chłopak kiedy w drzwiach zobaczył głupio uśmiechającego się Arthura i śmiejącą się Megan. Poprawiłam koszulkę, która NIECHCĄCY się podwinęła, odgarnęłam włosy z twarzy, która była czerwona jak stare buraczki i wstałam z łóżka.
- To ja... Ja już pójdę – mruknęłam, pocałowałam przelotnie Duffa w policzek i wyszłam z sali. Po drodze do domu, zabiłam wzrokiem kilka osób, które dziwnie na mnie patrzyły.

Duff
Kocham ich jak moją rodzinę, ale zabiję! W takim momencie? Jak mogli przerwać w TAKIM momencie?!
- Mamusia nie uczyła pukać? - wychrypiałem i wkurzony założyłem ręce na piersi.
- No ciebie chyba tatuś uczył pukać – powiedział Arthur, a Megan nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Prychnąłem tylko i mruknąłem, że wcale nie jest zabawny. Chłopak podszedł i poczochrał mi włosy – Oj Michael, Michael...
- Oh, spierdalaj! - wrzasnąłem sam zanosząc się śmiechem.
- Zakochałeś się w naszej Carrie – pokręciłem głową. Wkurwiający człowiek.
- Tak, zakochałem, masz z tym jakiś problem?
- Ależ skąd, syneczku – parsknąłem śmiechem.


***

Tak, tak, to prawda! Gazety nie kłamią! I wredne sąsiadki też nie! Od tygodnia jestem w związku z Duffem. Kiedy lekarze i znajomi przede wszystkim nie widzą, całujemy się i.. i nie tylko. No co? Była noc! Nikt nic nie widział. I nie słyszał chyba też. Boże, co ja robię ze swoim życiem, uprawiam seks w szpitalu! Przed wejściem na sale, stanęłam jak wryta. Przez okno zobaczyłam szkolną dziwkę. Susan. Susan Holmes. Nie, że jestem zazdrosna. W ogóle, nie jestem. Czy ona trzyma go za rękę?! O nie, tego za wiele. Wbiłam do sali jak rakieta, a ona w trybie natychmiastowym puściła jego dłoń i odwróciła się. Stałam twarzą w twarz z największą suką w Seattle.
- Co ty tutaj robisz? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Przyszłam odwiedzić Duffa, nie widać? - odpowiedziała pytaniem. Zrobiłam się czerwona ze zdenerwowania.
- Dobrze, cieszę się, ale teraz już ma towarzystwo, więc możesz już iść – mruknęłam i chciałam przejść obok, ale zagrodziła mi drogę.
- A jeśli nie pójdę? - zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
- To dostaniesz po mordzie – syknęłam, patrząc w jej wielkie gały.
- Carrie, proszę – jęknął Duff, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- Ruszysz się dziwko czy nie? - zapytałam Susan.
- Nie – po korytarzu rozniósł się odgłos głośnego „ plask” - ty, szmato – zasyczała i oddała mi. Po chwili leżałyśmy na podłodze, wyrywałyśmy sobie kłaki i drapałyśmy się po twarzach. Dwóch lekarzy próbowało nas rozdzielić. W końcu udało się to, kiedy zawołali jeszcze ochroniarza. Więc, połamałam jej nos, rozcięłam wargę i łuk brwiowy, a poza tym podrapałam ją po całej twarzy. Ona mi rozcięła wargę i kawałek policzka swoim pierścionkiem. Wyszarpałam się z uścisku ochroniarza, spojrzałam na Duffa i wyszłam z sali, kierując się do łazienki. Po chwili wbiegła pielęgniarka i pomogła mi opatrzyć rany. Kiedy już mogłam wyjść do ludzi, wróciłam do sali, gdzie siedział już sam McKagan.
- Coś ty zrobiła? - zapytał kiedy tylko pojawiłam się w drzwiach.
- Dałam jej w mordę – odparłam ze stoickim spokojem i usiadłam na krześle obok łóżka.
- No tak, ale po co? Ona tylko przyszła mnie odwiedzić, co w tym złego?! - krzyknął Duff. Zrobiło mi się trochę głupio, ale zaraz pokonałam to uczucie.
- Nie będzie się do ciebie jakaś lewacka kurwa kleiła – powiedziałam z oburzeniem, zakładając ręce na piersi. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech – no i z czego rżysz?
- Jesteś zazdrooosna – przeciągnął głoskę i wyszczerzył zęby. Przewróciłam oczami.
- Bo nie chce, żeby się jakieś szmatławce do ciebie kleiły – mruknęłam cicho. McKagan złapał mnie w pasie, przyciągnął do siebie tak, że prawie siedziałam mu na kolanach i pocałował w ramię.
- No nie bądź taka, na razie nie mam zamiaru cię zostawiać – powiedział kładąc brodę na jej ramieniu.
- Na razie?! - zawołałam z udawanym oburzeniem. Duff parsknął śmiechem i obejmując mnie mocniej, cmoknął mój policzek.
- No nie obrażaj się, no – szepnął mi do ucha. No jak ja mogę się na takiego obrazić?!
Powiem tylko tyle, że jestem zadowolona. Komentujcie.
Pozdrawiam moją siostrę, Prezes Zarządu Ruchaczy XD
 

Rozdział 6


DuffOd TAMTEJ akcji minął już tydzień. Nie rozmawiałem z Carrie od tamtego czasu, a kiedy w szkole próbowałem do niej zagadać, wymijała mnie. Cholernie mi smutno, bo w końcu sama tego chciała, prawda?
- Carrie, porozmawiajmy – jęknąłem, kiedy minęła mnie wracając do domu ze szkoły.
- Nie mamy o czym, McKagan – warknęła i przyspieszyła kroku.
- Właśnie, że mamy – złapałem ją za ramię i odwróciłem ją w swoją stronę – możesz mi powiedzieć, czemu mnie unikasz? Co ja takiego zrobiłem? Przecież nic ci się nie stało...
- Co takiego zrobiłeś?! - krzyknęła głośno. Ojej... - wykorzystałeś to, że jestem nawalona w trzy dupy i mnie przeleciałeś, jak ostatnią dziwkę, to zrobiłeś! Wiesz jak się teraz czuje?! Jak tania kurwa! - na jej policzkach pojawiły się łzy. Kurwa, McKagan cioto, coś zrobił?! - podobasz mi się cholernie, ale tak myślałam, że będziesz chciał mnie tylko przelecieć! Już raz mnie ktoś tak wykorzystał, a teraz to boli podwójnie, wiesz?!
Stałem jak wmurowany w chodnik. Nie wiedziałem, że będzie to tak przeżywała, przecież to był raz i to pod wpływem. Ale chwila.. Podobam się jej?
- Carrie, ja.. - przerwałem patrząc w jej zapłakane oczy – n-nie wiem co powiedzieć...
- Tak – pociągnęła nosem – tak myślałam.
I już jej nie było.

***
Siedziałem sobie w pokoju, sącząc z butelki wódkę. Nagle zadzwonił telefon. Nikogo nie było w domu, więc musiałem ruszyć swoją chudą dupę. Zbiegłem po schodach i odebrałem telefon. Słysząc TEN głos, zamarłem.
- Pamiętasz mnie, McKagan? Trevor Johnson, twój ukochany przyjaciel – odezwał się niski głos. Przełknąłem ślinę, a moje ręce zaczęły drżeć. Cholera – chciałem ci tylko przypomnieć, że wisisz mi pieniądze... Jakieś trzy kafle. Miło by było gdybyś dał mi tą kasę dzisiaj.
- Chwila... umawialiśmy się na niedzielę, a jest wtorek!
- Chłopcze, potrzebuje forsy i teraz to mnie gówno obchodzi jak ją zdobędziesz, mam ją dzisiaj dostać. Jeśli nie zobaczymy się dzisiaj o 22 w centrum parku, może się zrobić nieciekawie – rozłączył się. Kurwa, przecież miałem czas do niedzieli! Miałbym te pieniądze!
A tak nie dostałem wypłaty od mamy i nie mam! Kurwa mać, ja pierdole. Jak można być tak wrednym człowiekiem?! Oddałbym w niedzielę, a teraz we wtorek to on się może pierdolić! Chuj mu w dupę i tyle. Załamany siadam na schodach i chowam głowę w rękach.
***

Lekcja. Wlepiam wzrok w moje glany. Na jednej ze sznurówek odnajduję podpis Carrie. Napisała mi ostatnio na lekcji korektorem. Ona jest taka śliczna. Ten jej przeszywający wzrok mnie zabija. A jak płacze od razu mi też zachciewa się płakać. Z zamyślenia wyrwał mnie brutalnie dzwonek sygnalizujący następną lekcję. Ygh. Matma. Uciec nie mogę bo będę nieklasyfikowany, a poza tym przez ten tydzień przepisałem zeszyt i muszę jej pokazać. Dobra wysiedzę. Gdy lekcja z nudną i szpetną matematyką się skończyła, wynudzony i zaspany poczłapałem w stronę łazienki, by potem odejść w spokoju ducha kierując się do domu. Przez chwilę czekałem przed drzwiami. Nie wiem czego oczekiwałem. Dlaczego Carrie miałaby mi wybaczyć. Nie powinienem przecież robić tego co zrobiłem. Ona była pod wpływem i ja też. Chyba zaczynam żałować. A jak ona się na mnie poważnie obraziła? I się nie obrazi już nigdy? Boję się tego że już nigdy się do mnie nie odezwie. Nie doczekałem się na nią więc poszedłem. Taki samotny, smutny i zamyślony. Po drodze wpadłem na jakąś kobietę. Zaklęła głośno, popukała się w czoło i poszła. Chyba zepsułem dzień następnej osobie. Wszedłem do domu, wczłapałem się na górę i zamknąłem się w pokoju. Nie miałem ochoty z nikim gadać… no chyba, że z Carrie. Chociaż nie, z nią też nie. Jeszcze chlapnąłbym coś co jeszcze bardziej by ją zraniło. Rzuciłem się na łóżko i chyba nawet przysnąłem, bo obudził mnie dzwonek telefonu. Już miałem zamiar nie odbierać, ale przecież może dzwonić Trevor. Odbieram.

- Cześć Duffy.
- Cześć.
- Masz zamiar zapłacić mi te pieniądze? - zapytał ironicznie. Chyba domyślił się, że nie oddam mu kasy. Ale czekaj… która godzina? Zerkam na zegar na ścianie. O kurwa… 21. Nie no kurwa, zabije mnie. Zrobiło mi się gorąco. Ale spróbowałem spokojnym tonem powiedzieć mu, że nie mam tych pieniędzy i oddam mu je w niedzielę.
- Żartujesz sobie koleś? Człowieku mam w dupie, że nie masz tych pieniędzy. Masz mi je oddać albo komuś się coś stanie. - “komuś się coś stanie”… komu? Carrie! Kurwa nie. Jak można być takim skurwielem?! I co ja mam teraz zrobić? Ja pierdole.
- Człowieku! Jak można być takim skurwielem?! Oddaj mi Carrie! - powiedziałem nieco uniesionym głosem.
- Czyli ta piękna dama ma jakieś imię. Słodko. - jego głos brzmiał zaciesznie. Skurwiel. Niech tylko ją tknie!
- Gdzie mam być? - zapytałem zrezygnowany.
- Tam gdzie się umawialiśmy, śliczny. - zarechotał i się rozłączył. Popędziłem więc do parku i przyglądałem się wszystkiemu, żeby tylko ich nie przeoczyć. Znalazłem go! Głupi kutafon jeszcze się rechocze! Podszedłem bliżej.
- I co ja mam teraz zrobić z tym fantem? - zapytał i zza siebie wyprowadził Carrie. Posiniaczona, podrapana i ubrudzona. W mojej głowie plączą się teraz straszne scenariusze. Przecież on mógł ją skrzywdzić! Popatrzyła na mnie swoimi czerwonymi, podpuchniętymi i zaszklonymi oczami, a po chwili znowu łzy popłynęły jej po policzkach. Facet wyciągnął rękę.
- Kasa.
- Ja... ja nie mam pieniędzy.
- Kurwa, McKagan umawialiśmy się tak?! - wrzasnął i szarpnął dziewczyną. Wydała z siebie cichy pisk.
- Zostaw ją – krzyknąłem podchodząc kilka kroków bliżej. Jednak zrezygnowałem widząc, że Trevor wyciąga z kieszeni nóż i przykłada jej do gardła – kurwa, co ona ci zrobiła?!
- Ona? Nic. Jest zabawką – mruknął jakby nigdy nic i przejechał po jej delikatnej skórze nożem, robiąc małe nacięcie. Z jej oczu popłynęło jeszcze więcej łez, a z ust wydobył się cichy krzyk. Nawet nie zauważyłem jak zaszkliły mi się oczy. Byłem od nich jakieś trzy metry. Spojrzałem w oczy Carrie. Nie wytrzymałem. Z dzikim krzykiem rzuciłem się na dilera. Widziałem jak puszcza Wilson i zajmuje się mną. Szarpaliśmy się chwilę. Nagle poczułem ostry ból w okolicy klatki piersiowej. Upadłem. Ostatnie co pamiętam to ból, krzyki i ciemność.

Rozdział 5


DuffJestem właśnie na imprezie urodzinowej Arthura w klubie „Roxanne”. Wszyscy dobrze się bawią, ale ja ciągle się martwię. Zobaczyłem też, że Arthur siedzi trochę smutny. Mniej więcej dlatego, że impreza rozpoczęła się godzinę temu, a wciąż nie ma Carrie.
- Patrzcie jaka laseczka – mruknął Roger i kiwnął głową w kierunku wejścia. Do klubu weszła śliczna, szczupła i niezbyt wysoka blondynka. Miała na sobie biały top z logiem Rolling Stonesów, który idealnie eksponował jej duże piersi, czarne legginsy, opinające pośladki i lity w kolorze legginsów, a na ramionach mała ramoneskę z ćwiekami na łopatkach. Spojrzałem na jej twarz. Błękitne oczy miała podkreślone tuszem i czarną kredką, a usta były pomalowane czerwoną szminką. Włosy miała założone na jeden bok. Wszyscy ciągle pieprzylibyśmy ją wzrokiem, gdyby nie okazało się że to Carrie. Uśmiechnęła się do nas i podeszła do stolika.
- Cześć – powiedziała, ja ładnie odpowiedziałem, a reszta patrzyła na nią oczami jak pięciozłotówki – a wam co?
Pierwszy otrząsnął się Arthur:
- W końcu przyszłaś, wiesz jak się martwiłem?!
- Przepraszam skarbie, miałam problemy z mamą, ale już jest okej – mruknęła i podała Arthurowi niewielką torebeczkę – wszystkiego najlepszego.
Chłopak przejął prezent i zaczął sprawdzać wnętrze. Na początek wyciągnął butelkę czystej wódki, a później białą koszulkę Ramones. Ale to nie była zwykła koszulka. „Na plecach” były podpisy wszystkich członków zespołu. Arthur uśmiechnął się szeroko, a po chwili rzucił się na Carrie z dzikim okrzykiem.
- Dziękuje, dziękuje, dziękuje, dziękuje – mówiąc to ściskał ją co raz mocniej – skąd ty to wzięłaś?!
- Nieważne – powiedziała z szerokim uśmiechem – podoba ci się?
- I to jak! - krzyknął oglądając koszulkę z każdej strony – dziękuje.
- Oj, już mi tak nie dziękuj – mruknęła.


***

- Polewaj, polewaj – wrzasnął wstawiony Duff – co ty myślisz że ja się upije połową kieliszka?!
- Już i tak jesteś uwalony w trzy dupy – zarechotała Carrie, która też nie była już zbyt trzeźwa.
- Odezwała się Święta – tym razem odezwał się uwalony Roger.
- wyeacieeeee – bełkotał Arthur – aeahopymuszshaćpoheł.
- Co ty tam pierdolisz?! - znowu krzyknął Duff i nadstawił uszy.
- SZE SHAĆ PYM POHEŁ! - wrzasnął na cały klub Arthur.
- Co?!
- Ej, on chyba mówi, że chce iść spać – mruknął dość trzeźwy Keith.
- Nho – zabełkotał znowu jubilat i zaczął wstawać, ale znowu opadł na sofę.
- Daleko poszłeś, jak chuj – odezwał się Diego i pociągnął łyka z butelki Danielsa.
- Mówi się poszedłeś, debilu – mruknęła Carrie – zaprowadzę go do jednego z pokoi na górze i zaraz wracam.
- W tych butach ty chcesz go po schodach prowadzić?! - wrzasnął ZNOWU Duff.
- Zamknij się, tak chce go zaprowadzić tam w tych butach – powiedziała blondynka i wstała. Chwiejąc się podeszła do Arthura – Chodź skarbie, idziesz spać – powiedziała tonem, jakby mówiła do pięcioletniego dziecka i pomogła wstać Arthurowi.
- Pomogę Ci – powiedział Keith i złapał za ramie dwumetrowego chłopaka. Jakoś wprowadzili go po schodach i położyli w takiej pozycji, żeby nie udławił się wymiocinami. Dziewczyna zamknęła cicho drzwi i chwiejnym krokiem wróciła do towarzystwa.



***
Wysoki blondyn z drobną dziewczyną na rękach wspinał się powoli po schodach i słuchał jej opowieści o Kubusiu Puchatku.
- … i rozumiesz, wtedy do pokoju wpadła ta wielka marchewka! A ja uprawiałam seks z Puchatkiem, wyobrażasz sobie jak to wyglądało? I potem.. - chłopak wywrócił oczami i wszedł do jednego z wolnych pokoi na piętrze. Postawił blondynkę na podłodze i przytrzymał ją kiedy się zachwiała.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła Duffy – zabełkotała Carrie siadając na łóżku. Z wielkim trudem ściągnęła buty i położyła się na pościeli. McKagan położył się obok niej i spojrzał na jej pijacki uśmiech.
- Oj Carrie, Carrie... - mruknął cicho i uśmiechnął się lekko. Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. A potem tak jakoś wyszło, że byli prawie nadzy i... stało się.

***
Carrie Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie pamiętam nic z wczorajszego wieczoru. Tylko tyle, że Arthurowi spodobał się prezent. Złapałam się za koszulkę i... KURWA, NIE MAM ŻADNEJ KOSZULKI! Otworzyłam oczy i przekręciłam się na drugi bok. Duff leżał na boku i patrzył na mnie ze swoim głupim uśmieszkiem.
- Dzień dobry – powiedział nie przestając się uśmiechać. O kurwa... 

Rozdział 4


Duff - Kurwa, McKagan cioto! To się inaczej gra! - wrzasnął na mnie Roger po raz kolejny tego dnia.
- Ja ci zaraz zagram inaczej! - podszedłem do niego i spojrzałem mu prosto w oczy – zrozum, że mam problem i kurwa teraz nie jest najważniejsze granie tylko zdrowie mojej matki! Więc nie drzyj na mnie swojej jebanej mordy i ciesz się, że w ogóle przychodzę na te jebane próby! - dla niewtajemniczonych, moja mama trafiła tydzień temu do szpitala, bo ma problemy z sercem. A ja „ukochany” synek siedze w tym śmierdzącym garażu Diega, zamiast być przy niej.
- Chcesz, to możesz spierdalać! - szczerze? Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego.
- Tak?! To świetnie, już mnie nie ma! - rzuciłem pałeczki na podłogę i już miałem wyjść, kiedy ktoś mnie mocno złapał za ramię – Czego kurwa?!
- Duff, nie denerwuj się tak – powiedział spokojnie Arthur i odwrócił się do Rogera – a ty nie wrzeszcz na niego jak głupi wiesz, że mu trudno!
- Dobra... sory – mruknął Roger i zaczął grzebać coś przy wzmacniaczu. Wziąłem nowe pałeczki, usiadłem za perkusją i zacząłem grać.
***

Carrie - Carrie, pomożesz? - zapytał Arthur, a ja parsknęłam śmiechem.
- Przecież to jest łatwe – powiedziałam śmiejąc się. Siedziałam z Keithem, Tommym, Duffem i Arthurem w moim pokoju i uwaga... Odrabialiśmy lekcje! Tak to prawda! Rodzice chłopaków zapytali, czy nie pomogłabym im w matematyce. Oni są w ostatniej klasie, a ja w pierwszej i wiem więcej od nich. Nieuki jebane...
- Jak dla kogo – mruknął i zrobił minkę „smutny kotek prosi” (pozdrowienia dla Julki <3). No jak mu nie pomóc?
- Ojej, jaki ty słodki – zawołałam i pogłaskałam go po policzku. Szczerze? Nie wstydziłam się tego. Znamy się już miesiąc, są dla mnie jak bracia - Patrz teraz – zaczęłam mu tłumaczyć rozpisując wszystko.
- Nie rozumiem tej matmy, nie zdam, nie będę miał pracy, nie będę miał pieniędzy, nie będę miał jedzenia, umrę z głodu – zaśpiewał Duff. On to naprawdę zaśpiewał. Znowu parsknęłam śmiechem.
- McKagan powiedz mi – zaczął Keith – kto ją rozumie? Jest jak... kobieta! Nikt jej nie zrozumie.
- Dzięki skarbie – uśmiechnęłam się słodko.
- Ależ proszę – odpowiedział z tym samym uśmiechem. Po chwili Duff wstał i zaczął robić taniec deszczu. Wszyscy patrzyli na niego z miną „WTF?”, a on nie zwracając na nas uwagi zaczął śpiewać.
- Onomatopeja, onomatopeja. Chce mieć przyjaciela jak onomatopeja – powtórzył to z dwadzieścia razy, a potem usiadł i zaczął pisać coś w zeszycie. W końcu przejechał po nas wzrokiem. Oczywiście, nasze miny ciągle były takie same. - No co?
- Dobra koniec tego, Duffy już nie wytrzymuje – powiedziałam wstając z podłogi.
- To co robimy? - zapytał Tommy wyrzucając zeszyt na podłogę.
- JEEEEEEEEEEEŚĆ! - zawołali Keith, Duff i Arthur. Przytaknęłam, a po chwili byłam już w kuchni. Zerwałam z lodówki ulotkę pizzerii.
- Z szynką!
- Z pieczarkami!
- Z podwójnym serem!
Ciągle któryś z chłopaków wykrzykiwał składniki. Wrzasnęłam, że mają być cicho.
- Okej – mruknęłam jak już siedzieli grzecznie przy stole – Może być z szynką, pieczarkami i podwójnym serem? - kiwnęli potakująco głowami – no i świetnie.
Zamówiłam szybko pizze, a po 20 minutach siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy koncert Ramones.

***
CarrieSzłam sobie spokojnie korytarzem i nie zwracałam uwagi na teksty „niezły tyłek” czy „ej skarbie, dasz dotknąć cycuszka?”. Tak, zdążyłam się przyzwyczaić do tych debili z mojej szkoły. Bardzo mnie interesowało gdzie są chłopacy, ewentualnie Megan. Megan to młodsza siostra Arthura, chodzimy do jednej klasy. Po chwili tłum się rozstąpił, a środkiem przeszli chłopacy z Meg na czele. Zawsze mnie interesowało jak zdobyli taką popularność w szkole? Ludzie bali się do nich zbliżać, tylko te lalki co tańczą w krótkich kieckach na meczach, podrywały chłopaków i sportowcy z naszej szkoły kręcili się wokół Megan. Właśnie, może o niej opowiem. Jest dość wysoka, ma może coś około metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Jasna cera, wielkie, brązowe oczy i dość ciemne włosy. Wyglądała trochę jak te dziewczynki z horrorów, ale była śliczną osobą. Lubi punk rock, ale zdecydowanie woli trash metal, black metal, heavy metal i inne odmiany metalu.
- no cześć – powiedziała z uśmiechem Meg. Chłopacy mruknęli ciche „cześć”. Zauważyłam, że czegoś mi brakuje. Albo kogoś.
- gdzie Duff i Diego? - zapytałam. Meg zszedł uśmiech z twarzy. Od razu wiedziałam, że coś zrobili. Tylko, żeby ich nie zawiesili, broń Boże!
- zostali zawieszeni – ej ty tam na górze, SPIERDALAJ!
- znowu?!
- rozwalili samochód naszej ukochanej pani profesor – powiedział cicho Arthur.
- co za debile... na ile?
- dwa tygodnie – standard.
- dobra, jak wrócę do domu to mają przejebane – wypowiedziałam to zdanie i zadzwonił dzwonek. Zwróciłam się do Meg – idziemy?
- co? A tak, już – powiedziała jakbym wyrwała ją z transu. Umówiłyśmy się z chłopakami, że po tej lekcji widzimy się na boisku, obok sali gimnastycznej. Pożegnaliśmy się i wszyscy ruszyli w swoją stronę. 

Rozdział 3


Carrie Obudziłam się z dobrym humorem. Wyobraźcie sobie, że już dwa tygodnie znam Olbrzymka! To jest zajebisty człowiek. Wielbię go, naprawdę, ale się nie zakochałam. Co to, to nie. Nigdy. Wstałam z łóżka i nie patrząc na zegarek, podeszłam do szafki. Otworzyłam ją i... chuj! Gdzie są jakieś skarpetki?! O kurwa, nie. Moja matka dostanie po ryju.
- Gdzie są moje skarpetki?! - wrzasnęłam gdy tylko weszłam do kuchni.
- W pralce – dlaczego ona jest taka spokojna?! Moje skarpetki!
- Powinny być w szafce – powiedziałam i patrzyłam na nią (tak mi się zdaje) groźnie.
- To sobie jakieś wypierz, albo weź ode mnie – dziwka. Chcę moje skarpetki. Wkurwiona poszłam do pokoju i wyjęłam z szafki koszulkę na ramiączka Aerosmith i krótkie spodenki, bo znowu było gorąco. Tak panie i panowie, przez całe dwa tygodnie mojego pobytu tutaj, nie padał deszcz! Skierowałam się w stronę łazienki. No kurwa mać, na pralce są moje skarpetki! Wyprane! Czyste! Świeże! Szczęśliwa umyłam się i ubrałam. Wyszłam z pomieszczenia i usłyszałam trzask drzwiami. Poszła! Zbiegłam na dół i wbiegłam do kuchni. Miałam ochotę na płatki. Czeeeeekoladowe płatki. Wyjęłam je z szafki i zajrzałam do lodówki. Mleko, mleko, mleko... Kurwa, nie ma mleka! Wkurwiona zaczęłam jeść same płatki. Dzień nie zaczyna się zbyt dobrze.
Duff
Siedziałem sobie spokojnie w kuchni, pijąc kawę i czytając gazetę, kiedy ktoś mi zasłonił słońce. Spojrzałem do góry i zobaczyłem swoją matkę. Kurwa, co ona chce?
- Duff, masz dziewczynę? - okej, mogła jakoś inaczej zacząć, na przykład „Ładna pogoda, prawda?” no, ale...
- Nie? - powiedziałem dość dziwnym tonem i zrobiłem dość dziwną minę, wyrażającą
Źle ci?
- No, a ta ładna dziewczyna od pani Wilson? - no kurwa, proszę was... - Joan mi mówiła, że bardzo ją lubisz.
- Tak, lubię Carrie, ale jej nie kocham i nie jest moją dziewczyną, okej? - wiedziałem, że tak będzie, wiedziałem!
- Nie wiem Duff... - nie skończyła, bo przerwał jej dzwonek. Powlekłem się w stronę drzwi i zobaczyłem Krasnoludka.
- Siema, ubierz coś na brzuch, zmień te swoje śmieszne spodnie i zbieraj dupe – Powiedziała szczerząc się. Nie rozumiem, co ona śmiesznego widzi w spodniach dresowych. I jeszcze czerwone są! One są seksi, a nie śmieszne.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytałem z uśmiechem pedofila. To przez nią tak robię! Przez nią!
- Nie wiem, gdzieś pójdziemy, możemy nawet zbierać grzyby, albo kosić trawnik nożyczkami, byleby spędzić ten dzień na świeżym powietrzu – mruknęła i wepchnęła mnie w głąb domu. - Dzień dobry, pani McKagan!
- Dzień dobry – moja mama uśmiechnęła się i popatrzyła na mnie. - Wybierasz się gdzieś?
- Jeszcz... - no kurwa, nie przerywać!
- Idziemy zbierać kwiaty – powiedziała Carrie i pociągnęła mnie w stronę mojego pokoju. Usiadłem na łóżku i patrzyłem jak ona grzebie mi w szafie. Po chwili wyrzuciła na łóżko czarne rurki i koszulkę z Sex Pistols. - Do łazienki i ubieraj się szybko, za pięć minut widzę cię tutaj gotowego.
- Wydajesz mi rozkazy? - wstałem i podszedłem do niej. Sięgała mi ledwo do klatki piersiowej.
- Tak – powiedziała sucho i popatrzyła na mnie groźnie – do łazienki, migiem! - wydarła się i pokazała palcem na drzwi. Szczerze? Wystraszyłem się jej, więc jak najszybciej poszedłem do łazienki. Ubrałem się tam, założyłem moją bandamkę i wszedłem do pokoju.
- Wow, jakiś ty ładny – uśmiechnęła się, wzięła mnie za rękę i zbiegła po schodach. Mój brat, który stał w holu uśmiechnął się głupio na nasz widok. O co mu chodzi?! A tak... nasze ręce. Wykorzystałem fakt, że Carrie na mnie nie patrzy i mrugnąłem porozumiewawczo do brata. Ten parsknął śmiechem i poszedł do salonu.
- Ubieraj buty, McKagan – mruknęła Carrie, zawiązując trampki. Popatrzyłem na szafkę. Trampki, glany, kowbojki... Trampki, glany, kowbojki..
- Carrieeeeeee – jęknąłem przeciągle patrząc na dziewczynę, która spojrzała na mnie pytająco – które? - wskazałem palcem na szafkę.
- weź glany.
- będzie gorąco...
- bierz glany i nie pyskuj – wcisnęła mi w rękę glany. Musiałem je ubrać, bo przecież by mnie zabiła. Założyłem te glany i W KOŃCU wyszliśmy z mojego domu. Słońce napierdalało okropnie.
- gdzie ty chcesz iść? - zapytałem kiedy szliśmy ulicami Seattle. Wzruszyła ramionami.
- nie mam pojęcia, Olbrzymku – zaczęła grzebać po kieszeniach. Wyciągnęła 10 dolarów – możemy iść kupić coś do picia.
- o, chętnie – wziąłem ją za rękę i zaprowadziłem do monopolowego. Jest! Moja kochana przyjaciółeczka, Emily.
- Cześć Tleniony! To co zawsze? - zapytała z uśmiechem. Boże, dziękuje ci, że ona tutaj pracuje! Emily to czarnowłosa, dość wysoka dziewczyna. Ma brązowe włosy i jest okropnie blada. Odwróciłem się do Carrie. Chyba teraz ją zauważyła, bo na twarzy Czarnej malował się coraz większy uśmiech – Emily jestem.
- Carrie – dziewczyny uścisnęły sobie dłonie. Pogadaliśmy chwilę, kupiliśmy po puszce zimnej coli i już chcieliśmy wyjść, ale Emily mnie jeszcze zatrzymała.
- Diego cię szukał, mówił, że jakbym ciebie spotkała to mam ci powiedzieć, żebyś skierował się do parku.
- Jasne – mruknąłem – Na razie, Czarna!
CarrieWyszliśmy ze sklepu i kierowaliśmy się w stronę parku, gadając o muzyce i popijając colę.
- Duff, a tak właściwie, kto to Diego? - zapytałam cicho.
- Diego to mój dobry przyjaciel, znamy się od dziecka. Jest dwa lata starszy ode mnie, ale chodzi ze mną do klasy, bo nie zdał. Zawsze trzyma się z Rogerem i Arthurem. Też spoko kolesie. Na pewno się polubicie. Tylko nie przestrasz się ich, nie wyglądają za miło – parsknął śmiechem. Ciekawie... będę chodziła po szkole z... sześcioma chłopakami! Dotychczas chodziłam po szkole tylko z Duffem, Keithem i Tommym. Tak głupio wypadło, że jestem najmłodsza z tego towarzystwa.
- Dlaczego nie poznałam ich wcześniej? Skoro nie wyglądają miło, od razu bym ich poznała no nie? - zapytałam dziwnie marszcząc brwi.
- Byli zawieszeni na 3 tygodnie – mruknął Duff i popatrzył przed siebie – Oto oni – podeszliśmy bliżej.
- McKagan suko, gdzieś ty się podziewał? - zapytał chłopak z zielonym irokezem. Właśnie, zapomniałam dodać, że to typowe punki. Wysocy, dość przystojni, z dużymi, kolorowymi irokezami. Ubrani byli w skórzane spodnie, koszulki z różnymi zespołami i oczywiście.. glany. - Wow... Cześć – uśmiechnął się do mnie i podał rękę – Arthur jestem.
- Carrie – uśmiechnęłam się i uścisnęłam ją.
- Duff, gdzieś ty był? - usłyszałam niski, zachrypły głos. Coś takiego jak głosy z horrorów, czy coś. Odwróciłam się i zobaczyłam wielkiego, chudego chłopaka z czerwonym irokezem.
- Byłem z Carrie – powiedział Olbrzymek i uścisnął się z wielkoludem w typowo męski sposób.
- Rozumiem, że ty jesteś Carrie? - zapytał, a ja pokiwałam twierdząco głową – masz fajną koszulkę, lubię cię. Diego jestem – uśmiechnął się dość.. słodko.
- A ja jestem Roger – powiedział też wysoki... dobra, dla mnie wszyscy są wysocy, ale oni naprawdę są wielcy! Wszyscy są więksi niż Duff, a Diego miał ponad dwa metry.
- Ta, miło was poznać – uśmiechnęłam się i przyjrzałam się koszulce Rogera – fajna koszulka – zaśmiałam się. Miał taką samą koszulkę jak ja.
- Twoja też – parsknął śmiechem.
- McKagan, szukałem cię, bo moi rodzice wyjechali i mam wolną chatę, więc znowu robimy próby – mruknął Diego i zapalił papierosa. Próby?
- Próby? - zapytałam unosząc brew.
- No próby... - mruknął Duff – nie mówiłem ci?
- O czym? - WTF?
- No, bo ja gram w zespole – powiedział zamyślony – naprawdę nie wiedziałaś?
- Nie, nie wiedziałam. Ktoś mi zapomniał powiedzieć – podkreśliłam słowo „ktoś”.
- Oj, no przepraszam. No gram, na perkusji. Diego jest na basie, Roger na gitarze, a Arthur jęczy do mikrofonu – uśmiechnął się w ten swój sposób
- Dzięki McKagan – mruknął „wokalista”.
- Nie ma sprawy – powiedział Duff i znowu się uśmiechnął. No więc, tak o to dowiedziałam się, że Olbrzymek zapierdala w zespole na perkusji. W dodatku poznałam trzech, miłych facetów. Naprawdę, oni są mili! Jak na swój wygląd, wiek i zainteresowania, to... Aniołki! 

Rozdział 2


Carrie
Obudziłam się z mieszanymi uczuciami. Nie spałam długo, bo myślałam o tym chłopaku. To prawda, był fajny, śmieszny, słodki, przystojny, ale znałam go kilka godzin. Jednak... tak! Chcę się z nim zobaczyć. Spojrzałam na zegarek i... O kurwa. Już 13! Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i podeszłam do walizki. Spojrzałam za okno. Słońce. Duuuużo słońca. Wzięłam krótkie, dżinsowe szorty i szarą koszulkę Sex Pistols. Weszłam do łazienki i umyłam się porządnie. No tak, wczoraj wróciłam śmierdząca i nawet się nie odświeżyłam. Fu. Ubrałam się, rozczesałam wilgotne włosy i zbiegłam na dół do kuchni. Zobaczyłam tam mamę, która siedziała przy stole i czytała gazetę.
- Cześć córeczko i jak zwiedzanie? - zapytała swoim cienkim głosem.
- Nie zwiedzałam dużo, byłam w barze i poznałam sąsiada – mruknęłam i zaczęłam przygotowywać sobie tosty.
- W jakim barze? - Oburzyła się matka.
- No w normalnym. Gadałam z tym chłopakiem, całkiem fajny – No co? Lubię zmieniać temat.
- To dobrze, przynajmniej kogoś poznałaś – powiedziała cicho i spojrzała na zegar. - Idę do pracy, wrócę o 19. Zostawiam ci pieniądze, kup sobie coś do jedzenia. Pa, skarbie – Poszła!
- Zajebiście – uśmiechnęłam się do siebie. Zjadłam tosty i poszłam do pokoju. Jestem w tym domu drugi dzień, a już muszę sprzątać! Otworzyłam okno balkonowe i włożyłam do gramofonu płytę Aerosmith. Ustawiłam na Dream On. Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki, wzięłam się za sprzątanie. O ile darcie mordy to sprzątanie.

Duff
Obudziłem się z takim zajebistym uczuciem, że nawet nie wiem co to. Nie chciało mi się wstawiać, ale mój kot musiał oczywiście zrobić to co codziennie, czyli podrapać mi całą twarz. Zrzuciłem go z siebie i usiadłem. Po chwili znowu opadłem na łóżko. Mamoooooooooooo, nie chcę. Wtedy przypomniałem sobie o Carrie. Zerwałem się z łóżka i podbiegłem do rozwalającej się szafy. Wyciągnąłem swoje najlepsze ciuchy, czyli koszulkę Stonesów i czarne rurki. Wziąłem jeszcze czystą bieliznę i ruszyłem w stronę łazienki. Umyłem się porządnie i ubrałem. Włożyłem jeszcze swoją czerwoną bandankę i wyszedłem z łazienki. Na korytarzu minąłem moją starszą siostrę. W ogóle wszyscy są starsi, więc...
- Gdzieś się wybierasz? - zapytała mierząc mnie wzrokiem.
- A co ty taka ciekawska? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Po prostu się zastanawiam... - zastanawiała się nad czymś intensywnie, a po chwili uśmiechnęła się wrednie. - Która to?
- Słucham? - o nie, przegięła.
- No pytam, która dziewczyna zawróciła w głowie mojemu bratu – mówiła ciągle z tym głupim uśmiechem.
- Żadna – mruknąłem i chciałem ją wyminąć, ale złapała mnie za ramię. Co za uparta suka!
- No Duff, pochwal się – wykrzyknęła z uśmiechem, a zaraz na korytarzu pojawił się mój brat. No rzesz kurwa!
- Co tu się dzieje? - powiedział zaspany, ale otworzył szeroko oczy jak mnie zobaczył. - Wybiera...
- Ma na imię Carrie i jest naszą sąsiadką – krzyknąłem i wpadłem do pokoju. Kurwa, jebnięci. Wziąłem paczkę papierosów z biurka i wyszedłem na balkon. Odpaliłem papierosa i z uśmiechem powitałem słoneczko. Tak naprawdę, to napierdalało w gębę i to wyglądało jakbym się uśmiechał, ale mniejsza. Spojrzałem na okno naprzeciwko i parsknąłem śmiechem. Carrie wywijała w najlepsze i darła się do szczotki Dream On. Jej wzrok padł na mnie i kiedy zobaczyła jak się śmieję, odłożyła szybko szczotkę i ściszyła muzykę. Po chwili była już na balkonie.
- To naprawdę takie śmieszne? - krzyknęła do mnie.
- Szczerze? Tak! - odpowiedziałem i strzeliłem mój uśmiech. Również się uśmiechnęła. Kątem oka zobaczyłem, że CAŁE moje rodzeństwo stoi przy uchylonym oknie. Czyli wszystko widzą i wszystko słyszą.
- Jesteś pojebany – powiedziała, ciągle szczerząc zęby. - Ale ładnie wyglądasz.
- Dziękuje madame, ty również – powiedziałem poważnie i posłałem jej buziaka, na co zareagowała chichotem.
- Dobra, zbieraj swoją chudą dupę i ruszaj na moje drzwi – powiedziała i weszła w głąb pokoju. Uśmiechnąłem się do siebie i wszedłem do pokoju. Oho, już tu są. Kurwa, jak oni to robią?! Teleport czy kurwa co?!
- Ładna – pierwszy odezwał się Mark.
- No kurwa wiem – powiedziałem i jak najszybciej wyszedłem z pokoju. Nie chciało mi się teraz z nimi gadać, wolę się spotkać z Carrie. Zbiegłem po schodach, założyłem moje zajebiste kowbojki i wyszedłem z domu krzycząc, że idę. Przeszedłem przez ulicę i skierowałem się w stronę drzwi do domu dziewczyny. Już miałem zapukać, kiedy nagle drzwi otworzyły się szeroko i ujrzałem roześmianą buzię.
- No wchodź, a nie się gapisz jakbyś kosmitę widział – powiedziała chichocząc i wciągnęła mnie w głąb domu.
- Brałaś coś? - zapytałem poważnie.
- Nie – mruknęła dziewczyna. Po chwili złapała mnie za rękę i pociągnęła po schodach. Ja pierdole, wyjebię się za chwilę. Wszedłem do jej pokoju i wytrzeszczyłem oczy. Jak ona ma tu zajebiście!
- Co się tak patrzysz? - zapytała, kiedy gapiłem się na pościel Beatlesów.
- Fajny pokoik – powiedziałem rozmarzony i usiadłem na łóżku.
- A no, fajny – powiedziała chichocząc. Co jej tak wesoło?
- Co ci tak wesoło? - zapytałem patrząc na nią kiedy skręcała się ze śmiechu.
- Nie wiem – powiedziała, a po chwili po jej policzkach leciały łzy.
- Płaczesz?! - no kurwa głupio pytam. Przecież to widać!
- Nie wiem – mruknęła. Na chwilę zachowała powagę, ale potem znowu zaczęła się śmiać. Co jej kurwa jest?! Podszedłem do niej i złapałem za ramiona.
- Co ci jest?! - zapytałem.
- Nie wiem – znowu to. Kurwa co ona robi?! Właśnie tulę do siebie małą blondynkę, która ciągle się śmieje. Po chwili coś mi wpadło do głowy.
- Carrie, czy ty masz okres? - tak, zapytaj prosto z mostu, zajebisty to ty jesteś, nie ma co!
- Nie – powiedziała ZNOWU chichocząc i wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. - Ciebie nie kochają, czy co? - ZNOWU zaczęła płakać.
- Nie wiem – mruknęła.
- Ja pierdole, dziecko... - nie dokończyłem nawet, bo mi przerwano. Hańba!
- Jakie dziecko?! To, że jesteś starszy o 2 lata to o niczym nie świadczy, mój drogi! - zaczęła się na mnie drzeć, a ja tylko powiedziałem „dziecko”.
- Dobra, koniec – powiedziałem, kiedy zaczęła swój monolog o II wojnie światowej i o śmiesznym wąsiku Hitlera, chociaż nie wiem jak przeszło na ten temat. - Brałaś coś?
- Nie, czasami mi tak odbija, nie przejmuj się – jak mam się nie przejmować skoro najpierw śmieje się jak pojebana, potem ryczy, a później się do mnie przytula?!
- Okej... mam to uznać za normalne? - spojrzałem na nią, a ona się uśmiechnęła. Słodko. W chuj słodko.
- Tak, właśnie taka jestem – mruknęła i usiadła na krześle przy biurku. Zaczęła się kręcić robiąc 'weeeeeeeeeee', ale nie zwracałem na to uwagi, ponieważ „ to normalne”. Bardziej interesowała mnie kolekcja jej płyt. Podszedłem do stosiku winyli i zacząłem przeglądać. Oglądałem, oglądałem... SEX PISTOLS! Jak pięknie! Włożyłem płytę do gramofonu i wsłuchiwałem się w Anarchy In The UK. Po chwili zacząłem śpiewać... nie śpiewać. Wyć. Po chwili dołączyła do mnie Carrie i wyliśmy tak razem. Przy okazji rozwaliliśmy połowę pokoju.
- Idziemy jeść! - Krzyknęła nagle dziewczyna i ciągnąc mnie za rękę, pobiegła na dół. Ze mną oczywiście. Zajrzała do lodówki, a w niej pustka.
- Kasa! - znowu się wydarła i spojrzała na stół. Leżała tam stówka. Spojrzała na mnie z uśmieszkiem pedofila (pozdrowienia dla Akszelka! :D). - Zamawiamy pizzę?
- No mo... - nie zdążyłem dokończyć, bo pobiegła do pomieszczenia naprzeciwko. ADHD?! Kiedy skierowałem się do tego samego pomieszczenia zobaczyłem ją gadającą przez telefon. Po chwili odłożyła słuchawkę na widełki i znowu się tak uśmiechnęła. Boję się jej, naprawdę! Przyjechała pizza. Oglądając koncert Aerosmith i drąc się ze Stevenem zjedliśmy całą, dużą pizzę. Ona miała dwanaście kawałków! To po sześć na głowę! Nawet u babci na obiedzie się tak nie najadłem. Już była końcówka koncertu, kiedy drzwi się otworzyły. Ukazała mi się starsza kobieta, ale zadbana. Miała brązowe włosy, mały nos, malinowe usta i brązowe oczy. W sumie, w ogóle nie podobna do Carrie. To znaczy, Carrie nie podobna do swojej mamy.
- Dzień dobry – powiedziałem cicho z krzywym uśmiechem.
- Dzień dobry – nie no świetnie, ja wykrzywiam mordę, a ta promiennie się uśmiecha. Nie wiedziałem co teraz mam zrobić, ale Carrie przyszła z pomocą.
- Mamo to Duff, Duff to mama – powiedziała i powróciła do oglądania telewizji.
- Miło mi panią poznać – strzeliłem mój uśmiech, chociaż wcale nie chciałem jej poderwać. Wcale.
- Oh, mi ciebie również – uśmiechnęła się znowu i zniknęła na piętrze. Spojrzałem na zegarek. O kurwa, już dwudziesta! Jutro szkoła, a jak nie pójdę to mnie zajebią.
- Ja już się zbieram – powiedziałem wstając, ale po chwili znowu siedziałem na dupie. No co za cholerstwo!
- Nie idź – zawyła rozpaczliwie.
- Nie chcę nic mówić, ale jutro szkoła – mruknąłem z powagą.
- Aha, no tak – zamyśliła się na chwilę – przyjdziesz po mnie rano?
- Jak chcesz – wstałem. Pożegnałem się ładnie jak na KULTURALNEGO chłopca przystało i wyszedłem z domu. Właśnie sobie uświadomiłem, że mam w towarzystwie nową osobę. Krasnoludka z ADHD.

Rozdział 1


Carrie

Stałam pod tym domem jak skończona idiotka. Poczułam jak ktoś mnie szturcha w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam mamę. Spojrzałam na nią z nienawiścią i odwróciłam wzrok. Wgapiałam się w ten mały domek.
- I co? Podoba ci się? - zapytała moja mama z wielkim bananem na twarzy.
- Ta... - mruknęłam cicho. - Ujdzie – zapanowała niezręczna cisza. Po kilku minutach mama zaproponowała, że mnie oprowadzi. W sumie, czemu nie. Powlekłam się za nią do wielkich, drewnianych drzwi. Otworzyła je, a moim oczom ukazał się mały korytarz, który na końcu miał schody. Na lewo i na prawo było „wejście bez drzwi”, które prowadziło do salonu. Nie był duży, nie był mały. Była tam kanapa, telewizor... standard. Poza tym w chuja dużo kwiatków. No nic, przejdźmy do pomieszczenia naprzeciwko. Kuchnia. Tak myślałam. Stół, kilka półek i okno. Nic specjalnego. Weszłyśmy na górę. Tam ciągnął się korytarz, w którym było kilka drzwi. Pokój gościnny, łazienka, pokój mamy i moje królestwo. Od razu dopadłam klamki i nacisnęłam... BOŻE ŚWIĘTY! Nie wiem kto go urządzał, ale jest zajebisty. Czarno-czerwone ściany, na których wisiały półki, wielka ciemnobrązowa szafa i dwuosobowe łóżko, na którym była już ubrana pościel The Beatles. Nie wiem skąd ona to wzięła. Ponownie zadała mi to pytanie co na początku naszej „rozmowy”.
- Tu jest zajebiście... - szepnęłam. Matka tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że pójdzie wyciągnąć nasze rzeczy z busa. Jeszcze raz się rozejrzałam i dopiero teraz zauważyłam nowiuteńki gramofon, który stał na jednej z półek. Jak pięknie! Poszłam po walizki. Wciągnęłam je na górę i pobiegłam do mamy po kartony z moimi rzeczami.

Czytałam właśnie bardzo ekscytującą książkę, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Mruknęłam, że można wejść i w drzwiach pojawiła się mama.
- Co jest? - piękne przywitanie, prawda?
- Carrie mogłabyś pójść gdzieś do centrum, do parku... - mówiła przesłodzonym głosikiem.
- Ja nigdzie nie idę – mruknęłam i wróciłam do czytania książki.
- Carrie mówię, że... - no kurwa mać.
- Ja pierdole, jak ci przeszkadza moja obecność, to wyjdź! - wrzasnęłam i znowu zaczęłam czytać.
- Po pierwsze nie drzyj się, a po drugie masz wyjść na dwór i poznać miasto, rozumiesz?! - darła się jak stare prześcieradło. To kurwa ja nie mogę, a ona musi?! Chociaż... mogłabym zobaczyć co za ludzie chodzą po tym zadupiu.
- Zaraz, tylko się przebiorę – mruknęłam i podeszłam do walizki. Matka warknęła coś pod nosem i trzasnęła drzwiami. Pierdolnę jej kiedyś, obiecuję. Szperałam w tej walizce, aż w końcu znalazłam moją białą koszulkę na ramiączka z Ramones. Wyciągnęłam jeszcze czarne rurki. Zabrałam ze sobą kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Moje blond włoski związałam w wysokiego kucyka, a niebieskie oczy podkreśliłam czarną kredką i tuszem. Bezbarwny błyszczyk i jestem gotowa. Zbiegłam na dół, wciągnęłam czarne trampki, zabrałam torbę z Aerosmith i wyszłam na dwór. Było jakoś po południu, a słońce paliło okropnie. Założyłam moje ukochane okulary i zaczęłam przechadzać się po ulicy. Patrzałam na wszystkich z ciekawością. Dziwki, menele, dziwki, menele, „dresy”, menele, dziwki. Skręciłam na ulicę gdzie było prawie pusto. Kilka chłopaczków, kilka dziewczyn, kłócąca się para. Rozglądałam się za jakimś sklepem, kiedy na coś wpadłam. Albo na kogoś. Myślałam, że jebnę o asfalt, ale ten ktoś był dobry i mnie złapał. Spojrzałam w górę i zobaczyłam przystojnego blondyna.


Duff
No ja jebie kurwa jego mać. Co za cioty... „ musisz chodzić do szkoły”, ale jak ja nie chcę?! No ja jebie i kurwuje, jebnę im kiedyś, obiecuję. Ale rymowankę strzeliłem, to chyba dlatego, że piłem. Ale kurwa wale rymy jak z maszyny... Nie kurwa dość. Kurwa, gadam sam ze sobą, gadam sam ze sobą! Pierdoli mnie już. AŁA, KURWA, CO TO?! O... to dziewczyna! Ale jebnęła o mnie. Złapałem ją w ostatniej chwili i postawiłem do pionu. Wtedy spojrzała mi prosto w oczy. To znaczy chyba spojrzała, nie wiem, ma okulary. I wtedy usłyszałem jej głosik... ale kurwa jebie jak zakochany... no kurwa ni...
- Przepraszam – mruknęła i wyrwała się z mojego uścisku. Spojrzałem na jej koszulkę. KURWA MAĆ, MA TAKĄ SAMĄ KOSZULKĘ JAK JA, ORGAZM! Kurwa, nie... McKagan ogarnij się.
- Fajna koszulka – mruknąłem.
- Tak... twoja też – powiedziała już stanowczym tonem, który był zajebisty. NO KURWA, MCKAGAN!
- Wiesz, nie często się tutaj spotyka ludzi, którzy słuchają takiej muzyki – specjalnie podkreśliłem przedostatnie słowo i strzeliłem mój uśmiech numer pięć o nazwie „jesteś zajebista, daj się umówić na drinka”. - Duff – przedstawiłem się jak na KULTURALNEGO chłopca przystało i wyciągnąłem do niej rękę.
- Carrie – powiedziała i podała mi rękę. Jej skóra była taka delikatna, że ZAMIENIAM SIĘ W PEDAŁA.
- Jesteś nowa? Bo wiesz... znam wszystkich ludzi z okolicy, którzy słuchają Ramones i ciebie nie kojarzę – uniosłem jedną brew co dziewczyny kochają. Oczywiście kochają we mnie wszystko, ale to chyba najbardziej.
- Tak, dzisiaj przyjechałam, a moja matka kazała mi zwiedzać miasto – wywróciła oczami. - Wiesz gdzie jest jakiś monopolowy? Suszy mnie. - Oczywiście pierwsza moja myśl była „ zaraz będziesz mokra”, ale szybko się otrząsnąłem. Zaproponowałem jej, że ją zaprowadzę do baru. Upij ją, skurwielu! Nie no, żart... znowu gadam do siebie! No co mi kurwa odpierdala?! Ale jeśli nawet pójdziemy do tego baru to i tak postawię jej colę, no bo jak to tutaj dziecko demoralizować, no... okej. Nawet nie wiem ile ma lat.
- Ile masz lat? - zapytałem bez ogródek. Moja kulturalność poszła się pierdolić. - To znaczy wiem, że kobiet się nie pyta, ale zabieram cię do baru i...
- Nie no, nie ma sprawy – powiedziała z uśmiechem. - Mam 16 lat, ale spokojnie, pierwszy raz do baru nie idę – zaśmiała się. Dziwne. Ona była taka szczera. Inne dziewczyny to by spaliły buraka razy dziesięć, a ona? Ale to chyba lepiej, no nie? NO NIE?!
- To dobrze. To już wiem, że mogę cię zapraszać na drinka – znowu ten uśmiech. Ja to jestem zajebisty, nie ma co!
- Chwila... ale ty wiesz ile mam lat, a ja nie wiem ile ty masz – powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Kurwa, stanie mi za chwilę. - Wiesz, nie chcę iść do baru z jakimś niewyżytym pedofilem, czy coś.
- Mam 18 lat, więc to tylko dwa lata różnicy, nie przejmuj się – teraz ja uśmiechnąłem się tajemniczo. O, doszliśmy. - To tutaj – wskazałem czupryną na szyld „Wesoły Mark”. Poszła przodem. Kurwa, jaki tyłek! Nie.. McKagan, ona ma 16 lat, ty stary erotomanie niewyżyty! Weszliśmy do budynku i od razu uderzył nas odór fajków. Tak, fajków! Zajęliśmy stolik w kącie i zamówiliśmy po szklaneczce Jacka Danielsa. Okej, wzięliśmy butelkę. Na pół to nie tak dużo! Nie było problemów z dowodami czy jakimś innym chujstwem, bo barman to brat mojego kolegi. W końcu przynieśli nam trunek i dwie szklanki. Nalałem nam i wpatrywałem się w nią, jakby była ostatnim, ciepłym ciastkiem w cukierni. W końcu ściągnęła okulary i spojrzała na mnie z uśmiechem. Kurwa, jakie ona ma oczy!
- To chciałeś zobaczyć? - powiedziała z ironicznym uśmieszkiem i podniosła brew. Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się głupio. Nie... Duff tobie nie może się zrobić głupio! Uśmiechnąłem się w ten sam sposób.
- Dokładnie to – no, kurwa. Postarałeś się... Wtedy kątem oka spojrzałem na jej szklankę. Pusta! - Widzę, że to nie jest twoja pierwsza styczność z Jackiem.
- A no, nie – mruknęła i nalała sobie alkoholu. - Pierwszy raz Jacka piłam dwa lata temu na urodzinach kolegi i stwierdziłam, że jest dobrym alkoholem.
- Proszę cię... nie ma czegoś takiego jak dobry alkohol – mruknąłem.
- Mi smakuje – powiedziała to dość dziwnym głosem. Jakby chciała mnie zaciągnąć do łóżka. Nie no, mi wszystko tak brzmi.
- Mocna głowa? - spytałem. Ciekawe, czy wie o co mi chodzi.
- Zajebiście mocna – mruknęła i ponownie nalała sobie alkoholu. Kurwa, jestem gorszy. A nie mogę być gorszy jeśli chodzi o alkohol, więc wypiłem to co miałem w szklance i nalałem pełną. Wtedy usłyszałem huk i podniesione głosy.
- McKagan pyszczku, co ty tu robisz bez nas? - zapytał mój KOCHANY kolega o imieniu jakże zacnym, Tommy. Usiadł obok mnie, a zaraz obok niego pojawił się Keith.
- Ja jebie – mruknąłem cicho. Carrie uniosła brwi i spojrzała na mnie.
- O proszę, proszę... - powiedział Tommy patrząc na dziewczynę. - Kogo ty tutaj sprowadzasz, Michael? - Wpierdole mu zaraz. NIENAWIDZĘ jak ktoś mówi na mnie Michael.
- To jest Carrie, moja koleżanka – powiedziałem ze znudzoną miną. - Czegoś chcesz, czy wpadłeś pogadać?
- Tak naprawdę szukałem twojej zapijaczonej mordki, a po drodze spotkałem Keitha, który mówił, że widział ciebie z jakąś laską. Wiedziałem, że przyjedziesz tu – skończył swój, jak dla niego długi monolog i wlepiał swoje gały w Carrie. - Tommy jestem – powiedział z szarmanckim uśmieszkiem i wyciągnął swoją parszywą łapę w stronę dziewczyny. Uścisnęła ją z jakimś czymś na twarzy.
- A jak już wiesz, ja jestem Carrie.
- A jak już wiesz, to jest Keith – powiedział Tom i pokazał palcem na ciemnowłosego. Po chwili dostał w tył głowy od chłopaka. - Ała, za co?!
- Palcem się nie pokazuje debilu – mruknął i odpalił papierosa. Popatrzyłem z zażenowaniem na Carrie, a ona odpowiedziała mi uśmiechem. Ale z niej optymistka!
- Okej... - powiedziałem cicho. - Spadamy już, cześć chłopaki – pociągnąłem zdezorientowaną dziewczynę do wyjścia. Kiedy byliśmy już jakiś kawałek od baru, zwolniliśmy kroku.
- Co to było? - zapytała ze śmiechem dziewczyna.
- To było ufo, zwane moimi kolegami – powiedziałem i wywróciłem oczami.
- Aha, okej... fajni są – zaśmiała się. Kurwa, ona rzeczywiście jest optymistyczna!
- Czy ja wiem... Codziennie zadaję sobie pytanie, czemu się z nimi zadaje – mruknąłem i spojrzałem na nią takim wzrokiem, że po chwili oboje wiliśmy się ze śmiechu.
- Okej, już będę się zbierała – wysapała dziewczyna kiedy napad osłabł.
- Gdzie mieszkasz? - zapytałem z powagą.
- Szczerze to nawet nie wiem, ale przechodziłam obok tamtego parku – pokazała palcem na tą kupe drzew.
- Odprowadzę cię, okej? Znam tą okolicę lepiej niż ty. A może ci się coś stać i wtedy... - nie dane mi było dokończyć.
- Powiedz po prostu, że chcesz wiedzieć jaki dom omijać szerokim łukiem – powiedziała z powagą, ale za chwilę się zaśmiała.
- Tak dokładnie tego chcę – szepnąłem z uśmieszkiem i skierowałem się w stronę parku. Połaziliśmy tu i tam, aż w końcu trafiliśmy na mały domek. O, moja ulica!
- Wiesz jak ci się jeszcze nie znudziłem to mieszkam naprzeciwko – powiedziałem i zaśmiałem się.
- Okej, które okno jest twoje? - zapytała.
- Te z balkonem.
- To świetnie, będziemy gadać ze sobą jak w jakiś głupich komediach romantycznych – ona to jest zajebista! No mniejsza... czas się pożegnać.
- To... do jutra, co nie? - zapytałem z nadzieją.
- Do jutra – uśmiechnęła się i poszła. Chyba się zakochałem. 

Prolog

- No chyba ci się coś w głowie poprzewracało! - kolejna kłótnia z moją mamusią. Tym razem chodzi o przeprowadzkę.
- Jedziemy tam i koniec dyskusji. Poznasz nowych ludzi... - nie pozwoliłam jej dokończyć.
- Ale ja nie chcę poznawać nowych ludzi, nie rozumiesz?! W dupie ich mam! Już ci mówiłam, że nigdzie nie jadę! - wrzasnęłam na cały dom.
- Nie mów tak do mnie! I tak się przeprowadzimy do Seattle czy tego chcesz, czy nie! - dzięki mamo. Fajnie, że mam coś do powiedzenia w tym domu. - A teraz marsz do swojego pokoju! Za godzinę przyjdę i masz być już spakowana.
- Spierdalaj – mruknęłam cicho i poszłam na górę. Zamknęłam drzwi na klucz i sięgnęłam po swojego starego akustyka. Usiadłam na łóżku i myślałam co zagrać. Muszę się odstresować, a do tego potrzebni są Beatlesi. Zaczęłam cicho śpiewać pod nosem.

Is there anybody gone to listen to my story
All about the girl who came to stay?
She's the kind of girl you want so much
It makes you sorry
Still, you don't regret a single day.
Ah girl! Girl!

When I think of all the times I've tried so hard to leave her
She will turn to me and start to cry
And she promises the earth to me
And I believe her.
After all this times I don't know why.
Ah, girl! Girl!

She's the kind of girl who puts you down when friends are there,
You feel a fool.
When you say she's looking good, she acts as if it's understood.
She's cool, cool, cool, cool, Girl! Girl!

Was she told when she was young the pain
Would lead to pleasure?
Did she understand it when they said
That a man must break his back to earn
His day of leisure?
Will she still believe it when he's dead?
Ah girl! Girl! Girl!


Wiedziałam, że i tak nie wygram z moją mamą i będę musiała jechać. Westchnęłam ciężko i odłożyłam gitarę. Podeszłam do półki z winylami i wyciągnęłam Led Zeppelin IV. Włożyłam ją do starego gramofonu i ustawiłam na Stairway To Heaven. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki piosenki zaczęłam się pakować. Nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę zostawić przyjaciół. Nie chcę mieszkać w zasmrodzonym Seattle. Nie chcę.