sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 3


Maggie

- Ale ty głupia jesteś!
- Zamknij się, Janie! - krzyknęłam zdenerwowana. Brunetka stała naprzeciwko mnie z założonymi rękoma.
- Przecież cię zaprosił! Mogłaś się zgodzić!
- Ja go nawet nie znam! To, że mi się podoba to inna bajka. A jakby mnie wykorzystał? Nie wygląda na grzecznego – powiedziałam cicho, a brunetka wywróciła oczami.
- A jak chcesz go niby poznać, hmm? - zapytała, a ja umilkłam. Było to bardzo dobre pytanie, na które nie umiałam odpowiedzieć.
- A może w ogóle go nie poznawać? - odezwałam się po paru chwilach, a Janie spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Co ty... - zaczęła, a po chwili podeszła do mnie, złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną – Ty jesteś pojebana! Ty nawet nie wierzysz w to, co mówisz! Przecież on ci się podoba! Podobają ci się jego suche, brudne i zniszczone włosy przypominające siano! Podobają ci się jego zaćpane oczy! Jego zapijaczony uśmiech! Sposób w jaki patrzy na ciebie! To co ty do cholery pierdolisz?! - wydarła się na mnie, a ja stałam jak wmurowana w podłogę, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami. Po chwili brunetka puściła mnie, odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się uroczo – Tak więc... Radzę ci, jako dobra przyjaciółka, pogadać z nim, umówić się. A jak coś będzie źle, zawsze możesz go olać, prawda? - powiedziała przymilnie, a ja stałam w tej samej pozycji. Jako, że nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa, pokiwałam głową. Co to było?


Duff

- Axl, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – jęknąłem, kiedy Rudzielec ciągnął mnie w stronę kwiaciarni.
- Ja wiem co dobre, zamknij mordę – powiedział Rose, uśmiechając się pod nosem.
- I co? Myślisz, że jak dam jej jakiegoś chwasta to od razu się zgodzi? Dała mi kosza, Rose, już nic nie poradzę... - mruknąłem, a po chwili poczułem jak dostaję w ryj – Co ci odpierdala?!
- Jesteś słaby, McKagan. Gorzej niż Slash na haju – zaśmiał się. Tak kurwa, bardzo śmieszne. - Znalazł się, mądrala.
- Ja coś wiem o kobietach, przypominam ci, że z Erin już jesteśmy prawie rok – powiedział i wepchnął mnie do budynku. Rozejrzałem się. Chwasty. Chwasty. Chwasty. Spojrzałem na starszą kobietę, która badawczo przyglądała się mi i Axlowi. Uśmiechnąłem się lekko, a po chwili usłyszałem niski głos wiewióry:
- Dzień dobry. Widzi pani, mój kolega się zakochał w takiej jednej, ślicznej dziewczynie, tylko tak jakby trochę zjebał i laska dała mu kosza. Mogłaby pani mu pomóc wybrać jakiegoś ładnego, niedrogiego kwiatka? - zapytał przymilnie, a kobieta przytaknęła. Rudy wcisnął mi w rękę dziesięć dolców – Masz, zaszalej! - powiedziawszy to, wyszedł na zewnątrz. Znowu spojrzałem na kobietę, która uśmiechnęła się.
- Jak ma na imię? - zapytała.
- Maggie – mruknąłem, szczerząc się.
- Ładnie – powiedziała i rozejrzała się po sklepie. Poszła na zaplecze, a po chwili wróciła z różą.
- Masz Dzieciaku, żeby ci się w końcu poszczęściło – powiedziała z ciepłym uśmiechem i podała mi kwiatka.


Maggie

Kiedy zadzwonił ostatni dzwonek, szybko wyszłam z klasy biologii i skierowałam się do drzwi szkoły. Nie zwracałam uwagi na krzyki Janie, że mam poczekać, bo ostatnio mam dosyć jej gadania. Ciągle krytykuje moje zachowanie, co mi się nie podoba. Zbiegłam po schodkach przed głównym wejściem i już miałam iść, kiedy GO zobaczyłam. Opierał się o mur. Miał spuszczoną głowę i różę w dłoni. Nie zauważył mnie. Mam go zawołać? Olać? Podeszłam do niego powoli, a on w końcu podniósł głowę i się uśmiechnął.
- Cześć – powiedziałam z uśmiechem.
- Cześć – zaśmiał się – Bo... Pomyślałem trochę i... I nie umiem zapraszać dziewczyny na randki, wiesz? - znowu się zaśmiał i wyciągnął w moją stronę dłoń, w której miał kwiat – Może teraz dasz się zaprosić, chociaż na kawę?
W jednej chwili spłonęłam rumieńcem. I co, znowu mam go olać? Przecież się stara... Po chwili pokiwałam twierdząco głową.
- Zgadzasz się? - zapytał rozpromieniony.
- Tak – powiedziałam cicho i powoli wyciągnęłam różę z jego dłoni – dziękuję, jest śliczna.
- Dla pięknej dziewczyny należy się piękny kwiat – zaśmiał się pod nosem, a ja spłonęłam jeszcze większym rumieńcem – W sobotę o trzeciej? - pokiwałam twierdząco głową – będę czekał w parku, tutaj przy szkole, okej? - kolejne przytaknięcie – To... Do zobaczenia – powiedział i wyszedł za mury szkoły. Stałam w miejscu i patrzyłam na różę. W końcu poczułam jak na moim ramieniu ktoś się uwiesza. Podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętą brunetkę.
- Zgodziłaś się?! - zawołała, a ja pokiwałam twierdząco głową. Nagle cała złość i inne negatywne emocje, wywołane przez Janie i jej nadpobudliwość, zniknęły. Pisnęłam głośno i przytuliłam zaskoczoną brunetkę.
- Zgodziłam się! - krzyknęłam skacząc w kółko. Janie zaczęła się śmiać i obie zaczęłyśmy się drzeć. Debilki...


***


- Co chcesz ubrać? - usłyszałam pytanie Janie, która siedziała u mnie na łóżku.
- Nie wiem... - mruknęłam i ponownie zaczęłam grzebać w szafie. Po chwili przysiadła się do mnie brunetka. Wyciągnęła z szafy czarną, rozkloszowaną spódniczkę do połowy uda i biały top z Led Zeppelin. Wstała, rozłożyła ciuchy na łóżku i spojrzała na mnie.
- Podoba mi się – powiedziałam wstając – Tylko, czy muszę mieć taką krótką spódniczkę? Mam dłuższe.
- Musi być ta! Musisz pokazać swoje nogi! - zawołała z uśmiechem. Wywróciłam oczami.
- No dobra – mruknęłam cicho – Mam przymierzyć? - zapytałam, a Janie przytaknęła. Westchnęłam, wzięłam ubrania i poszłam do łazienki, w której szybko się ubrałam. Spojrzałam w duże lustro. No... Nie jest tak źle. Wróciłam do pokoju, a brunetka, która siedziała na łóżku szybko wstała i podeszła do mnie.
- Ja to mam talent, no nie? - zapytała z szerokim uśmiechem, a ja przytaknęłam – Buty... - mruknęła cicho i zbiegła na dół, a po chwili wróciła. Podała mi buty na dziesięciocentymetrowym obcasie. Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Janie, ja nie umiem w tym chodzić!
- Daj spokój, przecież nie są wysokie – powiedziała – Załóż – założyłam buty i wstałam z łóżka lekko się chwiejąc. Przeszłam przez pokój, a brunetka zaśmiała się.
- Wyglądasz jakbyś miała skurcz w nogach – zawołała i ponownie wybuchła śmiechem.
- Nie wiem co jest w tym takiego śmiesznego – mruknęłam, siadając na łóżku.
- O nie... Ja cię nauczę! - wykrzyknęła radośnie. Westchnęłam głośno. Teraz się zacznie...





Witam Was ponownie! :D
Tak wiem... ILE MOŻNA CZEKAĆ? Przepraszam, nie miałam czasu, weny i chęci żeby cokolwiek coś napisać ;_; 
 
Rozdział jest... Moim zdaniem nie za dobry (I CHOLERNIE KRÓTKI), ale przynajmniej coś wstawiłam, nie? XD
Może wstawię jeszcze przed świętami dodatek (tak, będzie w nim nasze kochane dziecko, które pytało rodziców "Co to jest seks?"), a jak mi się nie uda, to wstawię po świętach. C:
Czytelniku. Jeśli czytasz, to napisz jakiś komentarz, może być nawet nie długi, byleby był. Możesz mi nawet napisać na fejsiku, gadu, że przeczytałaś, że Ci się podoba albo, że Ci się nie podoba i co Ci się nie podoba.
Przypominam o wpisywaniu się do zakładki "INFORMOWANI". C: 
Więc tego... Radosnych (czemu radosnych? Pan od religii mówił, że nie można mówić "wesołych", bo wesoło to może być w cyrku) Świąt! :D 

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział 2


Maggie




Duff... Duff... Duff...
To imię krąży mi ciągle w głowie i nie mogę się skupić na nauce. Ciągle przed oczami mam uśmiech wysokiego blondyna, a w głowie oprócz jego imienia huczy mi „Ślicznie wyglądasz”, które powiedział. Po głowie chodzi mi też "ZAKOCHAŁAŚ SIĘ", które Janie mówi na każdej przerwie. To chore. Nie można się przecież zakochać od tak! Trzeba kogoś poznać, porozmawiać z nim... Nie można się zakochać tylko na kogoś patrząc! Nie można, prawda? Niech mi ktoś powie, że nie! Nauczycielka podeszła do mnie i zaczęła coś tłumaczyć, chociaż i tak nic nie rozumiałam. "Coś tam coś tam, równoległe do prostej c, coś tam coś tam, obliczenia, coś tam coś tam, duff".
- Jaki Duff? - Spytałam tępo nauczycielki, a ona pacła się otwartą dłonią w czoło.
- O czym ty myślisz, dziewczyno? Jedynka za pracę na lekcji – powiedziała zrezygnowana i zasiadła za biurkiem. Wszystkie oczy były zwrócone na mnie. Brian, który siedział obok mnie uśmiechnął się porozumiewawczo, a Janie, której nauczycielka kazała usiąść z przodu szepnęła "Zakochałaś się".
Broń boże nie jestem agresywna, ale mam jej ochotę skręcić kark.




Duff




Otworzyłem oczy. Pierwszy raz od wieków spałem na łóżku, dość niewygodnym jeśli mam się czepiać. W naszej melinie, to jak los na loterii – inni śpią na podłodze, a ty jak skończony kutas, olewasz przyjaciół i rozkładasz się na łóżku. Tylko, że nad moją głową ktoś dyndał, co było dość niepokojące...
- Wstaawaaj... - szepnął miło ów ktoś, smyrając mnie włosami po twarzy. Uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie swój sen.
- Maggie? - spytałem, po czym ktoś splunął mi na twarz.
- Jaka Maggie, kretynie? - zaśmiał się Axl, a ja wycierałem twarz szmatką – Jakaś dobra dupa? - przysiadł koło łóżka i poruszył zabawnie brwiami.
- No... Ee... - zastanawiałem się co powiedzieć. Czy określenie „Dobra dupa” pasuje do Mag? Nie. Ale czy Axl zna inne określenia dotyczące dziewczyn? Również nie.
- A spierdalaj – powiedziałem i spróbowałem wstać z łóżka, ale ponieważ musiałem zrobić wymach żeby się podnieść, to moje piękne kolano spotkało się z twarzą rudzielca. Coś gruchnęło, Axl zatoczył się do tyłu. Zacząłem się śmiać.
- Złamałeś mi nos, chuju! - wrzasnął, a ja znowu ryknąłem śmiechem. Założyłem kowbojki i wyszedłem na dwór. Z braku bardziej konstruktywnego zajęcia, odpaliłem papierosa i ruszyłem przed siebie. To znaczy... Pod szkołę, do której chodzi Maggie. Po piętnastu minutach stałem już przy bramie i paliłem trzeciego z kolei papierosa. W końcu zadzwonił dzwonek, a w drzwiach szkoły zrobił się tłok. Nie zwracałem już uwagi na cheerleaderki, w krótkich spódniczkach, gdyż ze szkoły wyszła Mag ze swoją koleżanką. Po chwili dołączył do nich jakiś chłopak, którego widzę w ich towarzystwie pierwszy raz. Wzrok owego chłopaka padł na mnie. Mruknął coś do brunetki, a ona również zwróciła na mnie uwagę. Powiedziała coś do Maggie, poklepała ją po ramieniu i przechodząc obok mnie, razem z chłopakiem, skierowali się na drugą stronę ulicy. Blondynka niepewnie szła w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niej, próbując ją lekko zachęcić, ale mi nie wyszło, więc sam do niej podszedłem.
- Cześć – powiedziałem wesoło, na co dziewczyna spłonęła jeszcze większym rumieńcem.
- Hej – uśmiechnęła się lekko, przez co mogłem zobaczyć w jej policzkach urocze dołeczki. Pedalisz, McKagan...
Walisz Stary. No dawaj! Nigdy nie wstydziłeś się żadnej dziewczyny! Weź się w garść, facet! Dobra, odważny Duff dobrze gada. Kobiety lubią jak się robi pierwszy krok, nie?

- Podobasz mi się. Chciałabyś pójść do kina, potem do mnie... Czy coś... - Przeczesałem dłonią włosy, żeby wyglądało to tak, jakbym się nie stresował. Tak na serio to lałem po nogawce.
A Maggie co? Nic. Naprawdę, oparła się urokowi słynnego Duffa McKagana Podrywacza Dziewic. Po prostu zarumieniła się, wyjąkała coś niezrozumiałego i sobie poszła. Tyle ją widziałem. Minęło 20 sekund zanim zorientowałem się, że dziewczyna przede mną nie stoi, a ja zrobiłem z siebie kretyna. Dała mi kosza. No normalnie, dała mi kosza! Pierdole.
- Ale poczekaj! Co powiedziałaś? Zgodziłaś się, tak? - Zawołałem za nią, robiąc z siebie jeszcze większego debila.



Maggie




Umieram. Umieram i w dodatku nie wiem gdzie jestem. Zaprosił mnie do kina. Powiedział, że się mu podobam. GDZIE JA JESTEM?!
Usiadłam na krawężniku i przymknęłam powieki. No i czemu uciekłaś? Ta... nie dość, że uciekłam przed kolesiem w którym się zakochałam, najprawdopodobniej z wzajemnością, to jeszcze nie mam pojęcia gdzie się znajduje, bo orientacje w terenie to ja mam kiepską.A zamiast zastanawiać się jak wrócić do domu, ja myślę o idiocie który nie potrafi powiedzieć głupiego "Co tam, co słychać, co porabiasz" tylko od razu zaprasza do siebie! Zero romantyzmu, wyobraźni, czegokolwiek! A jak się słodko uśmiecha... Nie, dość! Wstałam szybko i zapytałam przypadkowo spotkanego staruszka, jak dojść do mojego domu. Powiedziałam mu dokładny adres, a on tylko pokazał palcem na tabliczkę dwa metry od nas. O, moja ulica!



Duff



Z wyraźnym rozczarowaniem na twarzy wróciłem do Hellhouse'a. Od razu spotkałem się z kpiącym uśmiechem Axla.
- Nie dała ci dupy? - zapytał.
- Duff, jak mi przykro! - zawołał Steven, a po chwili zaśmiał się głośno.
- Spierdalajcie – mruknąłem. Usiadłem na kanapie i sięgnąłem po butelkę wódki, z której pociągnąłem kilka dużych łyków.
- Oo, Blondasek się obraził – powiedział Stradlin, robiąc smutną minkę. Zgromiłem go spojrzeniem.
- Gdzie Slash? - zapytałem, nie zwracając uwagi na ich głupie komentarze.
- Będziesz się zadowalał Hudsonem? - zaśmiał się Rudy – wyszedł do Rainbow.
- I kurwa, na mnie nie poczekał – mruknąłem, wstając z rozwalającej się kanapy. Czym prędzej wyszedłem z meliny. Szedłem szybkim krokiem, nie patrząc przed siebie. Nie zwracałem uwagi na ludzi, którzy darli się na mnie, za każdym razem jak trąciłem ich ramieniem. W końcu dotarłem do baru. Pchnąłem szklane drzwi i skierowałem się do stolika przy którym siedział Slash. Usiadłem na krześle, zapaliłem papierosa i wypiłem kilka łyków z butelki Danielsa, stojącej przed mulatem.
- A tobie co? - zapytał głupio, a ja spojrzałem na niego porozumiewawczo – aaa... Dała ci kosza? Znam na to sposób – powiedział, wstając. Uśmiechnąłem się do niego i razem wyszliśmy z Rainbow, kierując się do
Whisky A Go Go.





Eh... Co mogę powiedzieć o tym rozdziale... Krótki, taki popierdolony w sumie. Nie podoba mi się za specjalnie. Mam coraz mniej czasu, żeby ogarnąć bloga, wiecie... SZKOŁA. GRR.
Speszyl tenks for Marysia za MALUTKĄ pomoc. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła, noo ;_; <3
I przypominam - wpisywać się do "Informowanych" C: 
 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 1


Maggie


- Zakochałaś się! - krzyknęła mi do ucha Janie po raz kolejny tego dnia.
- Wcale nie, nie można się zakochać ot tak... Upadłaś na głowę – oburzyłam się udając, że jestem pilnie zajęta rękawem swojego sweterka.
- Cały czas o nim gadasz, wszędzie go widzisz... Zakochałaś się!
- Janie, zamknij się, proszę cię! - powoli już zaczynałam się wkurzać – Głupia jesteś.
- A ty zakochana – zaśmiała się brunetka. Popatrzyłam na nią ze zdenerwowaniem i wywróciłam oczami – Tylko się nie obrażaj! No ale przyznaj... podoba ci się!
- No... jest przystojny, tak? - mruknęłam cicho, a ona zaczęła skakać po całym pokoju i piszczeć. Patrzyłam na nią jak na idiotkę.
- Moja Maggie się zakochała – przytuliła mnie i zaczęła śpiewać jakąś niezidentyfikowaną piosenkę. Zaczęłam się z niej śmiać. Po piętnastu minutach, pozwoliła mi normalnie usiąść na łóżku. Nagle Janie doskoczyła do mojej szafy i zaczęła wyrzucać z niej ciuchy.
- Co ty robisz? - zapytałam, gdy w moją twarz trafiła jakaś czarna bluzka.
- Szukam ci czegoś ładnego i wyzywającego, musisz dobrze wyglądać.
- A na co dzień nie wyglądam?
- Oh, nie o to chodzi – mruknęła i wyciągnęła z szafy granatową, przewiewną spódniczkę przed kolano, a do tego białą bluzeczkę z czarnym napisem The Beatles i głębokim dekoltem. Z dna wygrzebała czarne, wiązane buty przed kostkę – założysz to jutro.
- Ale... po co? - zapytałam patrząc na brunetkę.
- Bo jak go spotykasz, to się zasłaniasz nie wiadomo czym, żeby tylko nie widział ciebie i twojego ciała. Teraz musisz mu się pokazać z tej odważnej strony.
- Zakładając dość... wyzywające ciuchy? - podniosłam brew, a Janie tylko przytaknęła – W ogóle skąd wiesz, że go spotkam?
- Zawsze jak kończymy po drugiej, on jest w parku. A jutro kończymy po drugiej, prawda?
- Mam tak iść do szkoły? - zapytałam.
- No dokładnie! - zawołała, a po chwili zaczęła się przeraźliwie śmiać – Już widzę minę Briana, jak się tak pokażesz! - wykrzyknęła, a ja się zarumieniłam.
- Zamknij się już.
- A ty to ubierz.
- Muszę?
- Tak.


***


Obudził mnie głośny dźwięk budzika. Szybko wyłączyłam urządzenie i po chwili usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się po pokoju. Na krześle leżały ciuchy, które kazała mi ubrać Janie. Wywróciłam oczami, wstałam z ciepłej pościeli i wyszłam do łazienki, po drodze mrucząc do mojej mamy ciche „dzień dobry”. Po dokładnym umyciu się i wysuszeniu włosów, w samym ręczniku pomaszerowałam do mojego pokoju. Wytarłam się jeszcze i spojrzałam na ubrania. Westchnęłam ciężko i ubrałam się. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Hmm, w sumie nie jest tak źle. Spojrzałam na zegarek, dwadzieścia po siódmej. Wzięłam torbę i szybko zeszłam do kuchni, gdzie siedziała moja mama.
- O, ładnie się ubrałaś – powiedziała z uśmiechem, a ja spojrzałam na nią wrogo.
- To znaczy, że codziennie się nie ubieram ładnie?
- Nie o to chodzi! Chodzi mi o to, że bardzo ładnie w tym wyglądasz – mruknęła, a ja jej cicho podziękowałam. Zjadłam szybko śniadanie, założyłam czarne buty wybrane przez Janie, wzięłam torbę, zarzuciłam na ramiona granatowy sweterek i wyszłam z domu. Przed moim domem, czekała już brunetka.
- Wooow – wymruczała, okrążając mnie – spisałam się, no nie? - zapytała z uśmiechem, a ja tylko przytaknęłam. Po drodze do szkoły spotkałyśmy Briana, który patrzył na mnie z wytrzeszczem.
- Ja pierdolę, Maggie, wyglądasz zajebiście! - zawołał, a ja tylko zaśmiałam się i spłonęłam rumieńcem – Dla kogoś specjalnego się tak uszykowałaś? - zapytał, a ja już chciałam zaprzeczyć, kiedy wtrąciła się Janie.
- Maggie wyrywa starszych chłopców!
- Janie! - krzyknęłam oburzona, a ona zaczęła się śmiać – nie słuchaj jej, gada pierdoły.
- Ale to prawda!
- Oh, zamknij się, okej?! - wywróciłam oczami, a brunetka mnie przytuliła.
- No nie obrażaj się – zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęłam się lekko i gdy mnie puściła, zamarłam.
- Nie przejdę tamtędy – powiedziałam, patrząc z szeroko otwartymi oczami na bramę szkoły.
- O co ci chodzi? - zapytała Janie i spojrzała w ten sam kierunek co ja. Jak zawsze, zaczęła się śmiać – nie możliwe! Chodź, noo! Zakręć jeszcze tak seksownie biodrami!
- Janie, opanuj się – powiedziałam z powagą – Kurwa...
- Który to ten Maggie? - zapytał Brian.
- Żaden nie jest mój.
- Ten wysoki blondyn.
- No kurde, dzięki Janie!
- Nie ma sprawy – powiedziała z uśmiechem brunetka i pociągnęła mnie za rękę – No chodź! Brian, idź sobie, idziemy podrywać facetów!
- Ta, żeby się wam poszczęściło! - zawołał i podszedł do swoich kolegów z drużyny piłkarskiej. Odetchnęłam głęboko i ramię w ramię, równym krokiem, skierowałam się z Janie w stronę szkoły. Kiedy byliśmy dość blisko niego i jego dwóch kolegów, zwolniłam trochę. A jak zrobię z siebie jakąś dziwkę? Jednak szybko wyrzuciłam tą myśl. Przeszłam stanowczym krokiem obok niego, rzucając spojrzenie na jego twarz. Zobaczył, że się na niego patrzę i uśmiechnął się W TEN SPOSÓB. Oczywiście, zakompleksiona Maggie, musiała spłonąć rumieńcem. Zaśmiał się cicho i nie zwracając uwagi na to co mówią do niego jego koledzy, podążał za nami wzrokiem. W końcu zdecydowałam się na dość odważny, jak na mnie, krok. Odwróciłam się i z uśmiechem mu pomachałam. Odmachał mi i jedyne co jeszcze słyszałam to tylko pytania jego kolegów „Co to za dziewczyna?”


Duff



- Na pewno ma na imię Maggie? - zapytałem Slasha, kiedy już od kilku minut obserwowaliśmy blondynkę, która siedziała na murku przy jakimś tam sklepie i czytała książkę.
- No tak, McKagan, to Maggie. Mówię ci przecież, że przyszła raz do mojej babci, na zastępstwo za jakąś laskę z opieki bla bla bla bla [słynny cytat Slasha <3 przyp. aut.] - spojrzałem na nią jeszcze raz i musiałem powiedzieć, że wyglądała dziś naprawdę... korzystnie. Pochylała się lekko co pomagało mi tylko zobaczyć jej piersi, a do tego miała założoną nogę na nogę, przez co jej spódniczka odkrywała kawałek jej zgrabnego uda.
- I co, mam tak teraz do niej krzyknąć?
- No, a co chcesz zrobić? - zapytał Slash, patrząc na mnie jak na idiotę. Przecież jestem idiotą, no nie?
- Ale co mam jej powiedzieć?
- Nie wiem... Może powiedz, że ładnie wygląda, czy coś – mruknął i poszedł w głąb parku, obok którego się znajdowaliśmy. Odchrząknąłem głośno.
- Maggie! - krzyknąłem i nie widząc żadnej reakcji ze strony dziewczyny powtórzyłem, tylko tym razem głośniej. Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na mnie z uśmiechem – Ślicznie wyglądasz! - zawołałem, a jej twarz nabrała koloru dojrzałej wiśni. Zaśmiałem się lekko, bo moim zdaniem to urocze, kiedy dziewczyna rumieni się, słysząc komplement.
- Dziękuję – odkrzyknęła i wyszczerzyła zęby. Mógłbym patrzeć na nią całą wieczność, ale usłyszałem krzyk Slasha i ruszyłem w jego stronę.




Eh, mam ostatnio tyle obowiązków, że w ogóle nie śpię, ciągle jestem w biegu i powoli nie wytrzymuję tego psychicznie. Jedynie kawa utrzymuję mnie, żebym nie zasnęła XD
No to macie rozdział 1 i niestety, 2 nie pojawi się prędko. Komentujcie, bracia i siostry! 


wtorek, 13 listopada 2012

Prolog "Imagine"


Maggie

Czekałam na Janie na przystanku. Siedziałam na ławeczce, zaczytana w Miasteczko Salem Stephena Kinga. Nie zwracałam uwagi na ludzi, którzy mnie mijali i patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem. Nie rozumiem, czy to dziwne, że ludzie jeszcze czytają książki? Z zamyślenia wyrwał mnie głośny krzyk i śmiechy. Podniosłam głowę i spojrzałam w stronę hałasu. Dwóch chłopaków – wysoki blondyn i trochę niższy szatyn zmierzali w moją stronę. Zmieszałam się. Bałam się, że mogą mi coś zrobić, bo... na ciekawych nie wyglądali. Nerwowo założyłam kosmyk włosów za ucho i kątem oka przypatrywałam się im. Byli coraz bliżej.
- Hej, lalunia! - usłyszałam w swoją stronę gwizd, a potem krzyk. Zarumieniłam się i podniosłam wzrok. Blondyn pomachał mi i zaczął się śmiać. Uśmiechnęłam się lekko, sama nie wiem czemu i powróciłam do czytania książki. Po chwili poczułam szturchanie w ramię i zobaczyłam moją przyjaciółkę. Schowałam książkę do torby i razem skierowałyśmy się w stronę szkoły.
- Co słychać? - zapytała.
- A co ma być? To samo – odparłam i wzruszyłam ramionami.
- Co to za chłopacy na przystanku? - Kurde, widziała ich.
- Nie wiem, jacyś starsi... Nie znam ich.
- Ten wysoki to nawet niezły był – mruknęła i poprawiła włosy.
- Janie! - zawołałam i spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Oj no co? - zapytała, śmiejąc się.
- Oni są starsi od nas o jakieś dziesięć lat!
- Przesadzasz skarbie, przesadzasz – odparła z uśmiechem.
W mgnieniu oka znalazłyśmy się na boisku. Nienawidziłam tego miejsca, bardziej niż szkoły. Wszędzie biegali chłopaki z piłkami, a dziewczyny piszczały na ich widok. Usiadłyśmy sobie na trybunach i rozmawiałyśmy chwilę, aż ktoś mi nie zasłonił słońca.
- Cześć – powiedział Brian i uśmiechnął się do nas, siadając obok mnie.
- Hej – powiedziałam cicho i odwróciłam wzrok. Brian to dziwny chłopak. Janie mówi, że się we mnie zakochał, ale nie sądzę, aby widział coś we mnie. Jest przecież dużo dziewczyn, które pokazują swoje zgrabne ciała, w króciutkich spódniczkach i bluzkach odkrywających cały brzuch i czasem nawet trochę piersi.
- Idziecie na imprezę do Dolly? - zapytał, a ja odruchowo spojrzałam na dziewczynę kilka metrów przed nami. Mdliło mnie na sam widok jej mocnego makijażu, wielkich cycków, krótkiej spódniczki i „blond” loków. To właśnie była Dolly.
- Ja się nie wybieram – powiedziała Janie, a ja przytaknęłam. Brian wywrócił oczami.
- Dajcie spokój! Nie zwracajcie uwagi na to kim ona jest i jak wygląda... Jest bogata. Będziemy mieli żarcie i alkohol za darmo.
- Dobrze wiesz, że nie lubię imprez – mruknęłam cicho.
- Maggie... Trochę zabawy ci się przyda – poklepał mnie po ramieniu.
- Oj, nigdzie nie idę, nie będę się jej kręciła pod nogami – powiedziałam i gdy zadzwonił dzwonek skierowałam się do szkoły. Szłam zapatrzona w swoje białe półbuty, kiedy poczułam, że ktoś kto szedł z naprzeciwka, dość mocno szturchnął mnie ramieniem. Odwróciłam się i zobaczyłam tego blondyna z przystanku. Uśmiechnął się szeroko, a ja znowu spłonęłam rumieńcem. Zaśmiał się i poszedł przed siebie. Stałam przez chwilę ze spuszczoną głową, a później z uśmiechem ruszyłam w stronę wejścia do budynku.



Ladies and... Tomek!
Przedstawiam wam moje nowe arcydzieło.
Po długich naradach postanowiłam coś napisać i zobaczyć czy wam się spodoba. JEDNAK, UWAGA... Może być tak, że nagle przerwę, bo będę miała za dużo obowiązków, jednak tak być nie musi! Pożyjemy, zobaczymy... ;) 
 

piątek, 9 listopada 2012

EPILOG



Carrie



Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Byliśmy razem kilka dobrych lat, a on tak po prostu mnie zdradził. Obiecywał, przysięgał... Ale zrobił to. Poszedł do Rainbow po jakiejś małej sprzeczce, jak zawsze. Tylko, że tym razem wrócił najebany w trzy dupy, umazany cały szminką. Niby to nic, ale jak jechało od niego na kilometr damskimi perfumami... Dla naszej dwuletniej córeczki to był wielki cios, kiedy musiałam ją zabrać z domu jej ojca. W końcu zdecydowaliśmy się na rozwód.





Niska blondynka pochylała się nad biurkiem. Miała podpisać jedną umowę, jeden świstek. Podświadomość mówiła jej „zrób to!”, jednak serce podpowiadało inaczej. Jej wzrok z papieru przeniósł się na wysokiego blondyna, który stał nad nią i uważnie przypatrywał się jej czynom. Ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach widziała wszystko. Żal, smutek, a przede wszystkim miłość. Ona również go kochała, ale to co jej zrobił już ją przerosło. Przyłożyła jeszcze raz drżącą rękę do papieru i przełknęła głośno ślinę.
- Jak pani jest niezdecydowana, może pani przyjść później – odezwała się urzędniczka z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
Carrie spojrzała na nią, a potem szybko podpisała się w wyznaczonym miejscu i czym prędzej wyszła z sali. Zaraz po niej wybiegł wysoki blondyn.


Gdybym tylko wiedziała, że on wpadnie w taką depresję, nigdy bym nie podpisała tego papieru. Nigdy nie wzięłabym rozwodu z nim. Po całym tym incydencie wyprowadziłam się razem z naszą córką – Sophie, do mojego starszego brata Max'a. Tydzień później dowiedziałam się, że ponownie zaszłam w ciążę.




Wyszła ze szpitala, trzymając w ręce czarno-białe zdjęcie. Przypatrzyła się jeszcze raz. 6 tydzień. Z jej oczu pociekły łzy. To niemożliwe. Dopiero co trzy tygodnie temu się z nim rozstała. Usłyszała z daleka swoje imię, a potem obok niej pojawił się dość wysoki chłopak z kręconymi włosami.
- Carrie, wszystko w porządku? Co ty tutaj robisz? Coś się stało? - przyjrzał się jej uważnie, a ona nic nie mówiąc wtuliła się w niego, wybuchając głośnym płaczem.
- Slash... Jestem w ciąży... Z nim, w ciąży – wyszeptała i jeszcze mocniej go objęła.
- Wszystko będzie dobrze – wymruczał tylko i pocałował w czubek głowy.



Slash wtedy bardzo dużo mi pomagał, chociaż miał dużo na głowie. Musiałam przeczekać tydzień, aby uwierzyć w to, że zaszłam z nim w ciążę i, żeby móc cokolwiek powiedzieć. Jednak w ten sam dzień, w który chciałam mu to powiedzieć i co ważniejsze, dać mu drugą szansę zadzwonił telefon, który odmienił całe moje życie. Chodziło o niego. Przedawkował.
Od tamtego czasu minęło już dwadzieścia lat. Sophie niedawno urodziła synka, którego nazwała Andrew. Jest na studiach medycznych, z czego jestem bardzo dumna. Duff zawsze chciał zostać lekarzem, ale jego matka nie miała pieniędzy by opłacić mu tak drogie studia.
Nasza druga córka – Michelle powoli kończy szkołę. Zastanawia się teraz jaki wybrać kierunek, co nie idzie jej łatwo. Jest zdecydowanie bardziej zbuntowana. Wyglądem przypomina matkę, a charakterem i przede wszystkim wzrostem (bo 179 cm wzrostu, to nie tak mało, prawda?) jest jak Duff. Robi wszystko, by wyglądać jak swój ojciec. Ma nawet taki sam tatuaż na ramieniu. No i bardzo często odwiedzam komisariat, w poszukiwaniu mojej 19-letniej córki.
Ja... Hmm... Na pewno już nie będę w związku. Życie nauczyło mnie, że prawdziwą miłość ma się tylko jedną. Przynajmniej w moim przypadku. Mimo że już go nie ma, ciągle będę go kochać. Teraz jestem szczęśliwą, samotną matką i babcią, i chyba to się już nie zmieni.
A Duff? Sądzę, że teraz pije sobie drinka z Morrisonem albo wywija na parkiecie z Janis Joplin. Tęsknie, ale co poradzić? Czasu nie cofniemy, trzeba żyć przyszłością.




Michael Andrew McKagan
ur. 05.02.1962 zm. 19.07.1991
Rest In Peace




- Wiedziałam, że tutaj cię znajdę – mruknęła Michelle siadając obok. Wpatrywała się w nagrobek, swoimi dużymi niebieskimi oczami. Michie to naprawdę piękna dziewczyna, gdyby nie jej piercing... Mi się osobiście nie podoba, ma za dużo kolczyków. W nosie, w wardze dwa, na uszach po pięć i dwa w brwi.
Ma cienkie, platynowe włosy, z czego pół wygolone, co również nie przyjęłam pozytywnie. Cerę ma strasznie jasną, można by powiedzieć, że ktoś wysypał na nią mąkę. Wielkie niebieskie oczy, delikatne rysy twarzy, mały zgrabny nos i pełne, jasne usta. Ubrana w luźny t-shirt z Iron Maiden, czarne poprzecierane rurki, brudne glany i pełno dodatków jak nieśmiertelniki czy pieszczochy.
- Idziemy do domu? Soph dzwoniła, że dzisiaj przyjedzie z Andym – powiedziała, patrząc na mnie – co jest?
- Nic, nic... - mruknęłam, wstając. Obie szybko wyszłyśmy za bramy cmentarza.




No i mamy piękny, wspaniały koniec.
I teraz chyba trzeba wszystkim zadedykować, nie?
Marysia - nie raz mi pomagałaś, za co ci bardzo dziękuję i mimo 24356342354 kilometrów, kocham cię jak siostrę :3
Julcze - ty jesteś po prostu całym moim światem i to ci powinno starczyć. Dziękuję, że jesteś <3
Beata - tobie wyjawiłam mój największy sekret. W końcu mogłam się tym z kimś podzielić i dziękuję, że mnie wysłuchałaś. I, że pomagałaś tyle razy <3 Najlepsza groupie EVER.
Scarlett - żono moja, serce moje <3
Hipnotyzer - nie wiem, czy czytasz tego bloga jeszcze, ale w jednym z rozdziałów pomogłaś mi maksymalnie i bardzo ci za to dziękuję <3
Tomek - jedyny facet jaki to czyta, szacun! :D
Oliwia - niby na początku komentarze na blogach, a potem przez Ołuffki poznałam cię bardziej i się cholernie z tego cieszę :3
Lizelotta - Ten twój list i zespół Duff&Duff rozwalił mnie na części <3
Iza - dzięki za to, że masz krzywy ryj, mogę się z kogoś ponabijać XD a tak na serio, BEST FRIEND FOEWA
Gosia - A masz dedyka, a co! XD
Nikodem - ah, te twoje tłuste włosy <3
Babcia - Bo babcią jest <3 Sumi, kocham cię <3
Wszyscy czytelnicy - bo było was dużo, dużo, dużo! I czytaliście te moje marne wypociny i znosiliście moje humory i komentowaliście... Wielbię was, serio :3
No to... To już koniec no nie? 

środa, 7 listopada 2012

Rozdział 15


6 lat później...


Carrie


Patrzyłam na niego gdy siedział w kącie w kawiarni. Co chwilę nerwowo się oglądał. Czekał na kogoś. Po dziesięciu minutach podeszła do niego wysoka brunetka. Wstał z szerokim uśmiechem i przytulił ją, po czym odsunął jej krzesło i sam usiadł na swoim miejscu. Ponieważ Valerie – moja przyjaciółka - obsługiwała kasę, musiałam do nich podejść. Po jakimś czasie małymi krokami skierowałam się do stolika.
- Mogę przyjąć zamówienie? - zapytałam, rumieniąc się cała. Zmuszona byłam popatrzeć na nich, więc spojrzałam na niego i nogi się podemną ugięły. Z bliska wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy wyjechał. Lekki uśmiech zszedł mu z twarzy kiedy spojrzał na mój naszyjnik. Był on w kształcie serduszka, na którym było „
D + C”. Dostałam go od niego na moje 17 urodziny. Jego piwne tęczówki przeszywały mnie na wylot. Przełknęłam głośno ślinę, czując jak łzy napływają mi do oczu. Zamrugałam szybko i ponowiłam pytanie.
- Co ty tu do cholery robisz? - zapytał, wytrzeszczając oczy.
- Mieszkam, a aktualnie pracuję – odpowiedziałam drżącym głosem. Wstał szybko i spojrzał na mnie z góry.
- A czemu ja nic o tym nie wiem?
- To... To nie jest czas, żebyśmy o tym mówili, dobrze? Możesz do mnie przyjść po pracy, czy coś... Jesteś zajęty – spojrzałam na jego towarzyszkę i dopiero teraz zauważyłam, że to Claudia – jego siostra. Niechętnie usiadł, nie przestając na mnie patrzeć. Poczułam się strasznie niezręcznie, wszyscy przeszywali mnie wzrokiem. No tak, przecież to sławny basista Guns N' Roses, Duff McKagan, kompletnie zapomniałam!
Przyjęłam zamówienie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę barku. Spotkałam się z współczującym wzrokiem Valerie. Wszystko wiedziała i co najważniejsze, uwierzyła w to. Nie wszyscy wierzą, że twoją największą miłością był Duff McKagan.
- Wszystko w porządku? - zapytała cicho, a ja pokręciłam przecząco głową i skierowałam się w stronę zaplecza. Usiadłam na kanapie i schowałam twarz w dłoniach. Ciągle go kocham, ale przecież... On jest gwiazdą rocka, nie chciałby układać sobie życia. Ma już wszystko. Sławę, pieniądze, wielki dom, pełno lasek, które tylko czekają na to, aby wypiąć dupę w jego stronę... Po co ma się mu tam pałętać taka pokraka, jak ja?
Po zakończeniu zmiany spojrzałam w kąt kawiarni, w którym siedział z Claudią. Nie było go tam. No tak, pewnie mu nie zależy. Ściągnęłam fartuch z logiem firmy, zabrałam swoje rzeczy z zaplecza i wyszłam z budynku. Już miałam iść w stronę mojego mieszkania, kiedy ktoś złapał mnie za ramię.
- Teraz możemy porozmawiać? - to był on. Wyglądał inaczej, a jednocześnie tak samo. Długie, jasne blond włosy z czarnymi odrostami opadały na jego ramiona i twarz. Nabrał męskich rysów i... schudł. Potwornie schudł, widać to nawet po jego rękach, które wyglądają jak patyki. Spojrzałam ponownie w jego oczy, jednak moją uwagę zwróciły jego rozszerzone źrenice. Martwiłam się o niego cholernie, ale on w ogóle się tym nie przejmował.
- Porozmawiamy jak nie będziesz naćpany! Zresztą, nie mamy o czym rozmawiać – czując napływające do oczu, wyrwałam się z jego uścisku i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
- Carrie, do cholery, musimy sobie chyba coś wyjaśnić, tak?! - krzyknął za mną, a po chwili znalazł się przede mną. Złapał mnie za ramiona – Powiedz mi, co ty tu robisz?
-To jak ty jesteś w Los Angeles to ja już nie mogę przyjechać? - zapytałam uśmiechając się ironicznie.
- Oczywiście, że możesz, ale... Czemu ja nic o tym nie wiem?! - zapytał pochylając się lekko. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy się na nas patrzyli, łącznie z paparazzi, którzy teraz nie odstępowali Gunsów na krok, gdyż byli najsławniejszym zespołem na całym świecie.
- A czemu miałbyś wiedzieć? Jestem jakąś twoją własnością? Przecież skończyłeś ze mną, wyjeżdżając z Seattle, nic mi nie mówiąc! - krzyknęłam, dając łzom spłynąć po policzkach.
- Nie mówiłem ci, bo nie chciałem żebyś ze mną jechała – powiedział cicho.
- Aż tak bardzo się mnie wstydzisz? - zapytałam, coraz bardziej się rozklejając. - Nie o to chodzi Carrie!
- To o co?! Wytłumacz mi proszę, o co?!
- Przecież miałaś 17 lat! Musiałaś skończyć szkołę, przecież kiedyś o tym rozmawialiśmy...
- Mogłeś mi to wytłumaczyć kiedy wyjeżdżałeś! Do cholery, nic mi nie powiedziałeś, nic! Przychodzę kurwa, do twojego domu w naszą rocznicę, a twoja mama mówi, że wyjechałeś! Że po prostu kurwa, mnie zostawiłeś, w naszą rocznicę, rozumiesz?! Aż tak bardzo ci nie zależy?! - wykrzyczałam co mi leżało na sercu, już nie przejmując się tym, że pięciu facetów z aparatami co chwila błyskało fleszami w naszą stronę. Chłopak z małym przerażeniem patrzył mi w oczy.
- Przecież... Przecież mi zależy, Carrie... Ja pierdole, przecież ja cię kocham! Ja... przepraszam... - za bardzo nie wiedząc co ma zrobić, objął mnie lekko, a ja wtuliłam się w niego i wybuchłam płaczem. Tak bardzo się za nim stęskniłam. W końcu mogłam poczuć jego zapach, taki sam jak 6 lat temu. Widziałam go tylko na w gazetach i telewizji, a teraz znowu widzę go na żywo, mogę się do niego przytulić. Staliśmy na środku chodnika przez jakieś piętnaście minut, aż zaczęłam się trząść z zimna. W końcu stanie w samym sweterku w listopadowe po południe, nie jest najmądrzejszą rzeczą.
- Może pójdziemy do mnie? - zapytałam, ocierając łzy i uśmiechając się lekko. Duff pocałował mnie w czoło i złapał za rękę.
- Prowadź.
Po dwudziestu minutach byliśmy już w domu. Oplatałam go w pasie nogami, podczas gdy on ściągał powoli moją koszulkę, całując mnie zachłannie. Jakimś cudem dowlekliśmy się bez szwanku do sypialni. Z błogim uśmiechem powitałam jego usta na moim dekolcie.


***

DuffObudziło mnie pierdolone słońce. Ktoś je wyłączy? Nie? Trudno. Odwróciłem się na drugi bok i otworzyłem oczy. Naprzeciwko mnie leżała moja ukochana, drobna dziewczyna. Musnąłem ustami jej dekolt, szyję, żuchwę, aż doszedłem do malinowych ust. Carrie zamruczała jak kot i uchyliła oczy.
- Dzień dobry – mruknęła, całując mnie – która godzina?
Spojrzałem na zegarek stojący na szafce nocnej.
- Jest dziesiąta rano. Na którą masz do pracy? - zapytałem przytulając się do jej nagich piersi.
- Na drugą po południu – mruknęła i chciała się poprawić, ale gdy tylko wykonała najmniejszy ruch, krzyknęła cicho – Kurwa, moja dupa – wyjęczała tylko i opadła na poduszki.
- Aż tak źle? - zaśmiałem się, sam czując lekki ból w biodrach.
- Ty się śmiejesz, a nawet nie wiesz jak to boli – powiedziała z grymasem bólu na twarzy – Chyba nigdzie dzisiaj nie idę. A ty?
- Ja mam próbę o dwunastej – burknąłem, przewróciłem się na bok i wychyliłem lekko, żeby poszukać moich bokserek. Po chwili poczułem pieczenie na pośladku. Klepnęła mnie w dupę! Usiadłem i spojrzałem na jej uroczy uśmiech – Nudzi ci się?
- Nie moja wina, że masz fajny tyłek – zaśmiała się, a ja tym razem kładąc się na plecach, sięgnąłem po moje bokserki, które szybko wciągnąłem na siebie. Znalazłem resztę moich ciuchów i założyłem je na siebie.
- Przyjadę dzisiaj po ciebie o czwartej po południu, poznam cię z chłopakami – powiedziałem, pochylając się nad nią i zabawnie poruszając brwiami.
- Mhm, jak wstanę – mruknęła i pocałowała mnie.
- Idę, cześć.
- Pa.


***

Wszedłem do domu i od razu wpadłem na chwiejącego się Slasha. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, uśmiechnął lekko i poszedł do swojej sypialni. Stałem przez chwilę w miejscu i zastanawiałem się, czy nie pomylił mnie z prostytutką, jednak odrzuciłem te myśli i pomaszerowałem do kuchni, w której znajdował się Axl – wcześniej znany jako William Bailey.
- No w końcu jesteś, gdzie ty do chuja byłeś? - zapytał z wyraźnym wkurwieniem na twarzy. Przewróciłem oczami i wziąłem z blatu puszkę piwa.
- U dziewczyny byłem.
- Rozumiem, że pewnie dobra dupa, ale mógłbyś kurwa pomyśleć trochę o nas, no nie?
- Ja pierdole, co się czepiasz? Moją matką jesteś? - zapytałem otwierając lodówkę, mając świadomość, że nic tam nie ujrzę. Myliłem się. Najwidoczniej Claudia zrobiła nam zakupy.
- Nie no kurwa, ale wybyłeś nic nam nie mówiąc i wracasz kurwa rano jakby nigdy nic, kompletnie zapominając o tym, że mamy próbę – zaczął swój monolog, a ja tylko westchnąłem ciężko.
- Axl, zamknij się! - wrzasnąłem po pięciu minutach – nie zapomniałem o próbie, bo kurwa jestem, tak? Nie muszę wam chyba mówić, gdzie idę, bo jestem dorosły. Byłem u Carrie – wytrzeszczył oczy.
- TEJ Carrie? Z Seattle?
- Tak kurwa, TEJ Carrie, z Seattle.
- Wypiękniała? Urosły jej cycki? W ogóle urosła? Zmieniła się? Obcięła włosy? Zmieniła kolor? Inaczej się ubiera? SŁUCHA POPU?! - Rudy pytał i pytał, i pytał, i pytał...
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnąłem, a on spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami – Jest piękna jak zawsze, cycki jej urosły, urosła, ale tylko kilka centymetrów, nic się nie zmieniła, zostawiła włosy, ubiera się tak samo i nie słucha popu – odpowiedziałem jednym tchem i wyszedłem z kuchni, a po chwili zawróciłem – I JEST MOJA.
- Nie podzielisz się? - jęknął Axl i popatrzył na mnie z miną zbitego szczeniaczka. Już miałem mu powiedzieć, żeby spierdalał, ale przerwał mi Slash.
- Czym się dzielicie? - zapytał siadając na kanapie.
- Niczym..
- Jak to niczym?! No Duff!
- Oj, spieprzaj, nie ma w ogóle mowy!
- O co chodzi? - zapytał zdezorientowany mulat.
- Ten pudel znalazł sobie zajebistą laskę i nie chce się dzielić! - wrzasnął Rudy siadając na kanapie obok Slasha. Założył ręce na piersi i spojrzał na mnie ze zdenerwowaniem.
- Spierdalaj wiewióro! Masz tam swoje jakieś dziwki, niech one cie zaspokajają.
- A ja mam Vicky – zaśmiał się Hudson i wyszedł do swojego pokoju. Dobrze słyszeliście, dziewczyną mulata jest ta sama dziewczyna, która chodziła z nami do szkoły i często ratowała mój związek z Carrie.
- Czyli się nie podzielisz? - zapytał Axl po kilku minutach ciszy. Westchnąłem ciężko.
- NIE.


***
Carrie

Moje kości biodrowe jak i uda, nie bolały tak mocno jak wcześniej, więc postanowiłam trochę ogarnąć w moim małym mieszkanku. Zdążyłam zrobić całą kuchnię na błysk, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam je, a po chwili tego żałowałam, gdyż znalazłam się w żelaznym, silnym uścisku rudej małpy, która ciągle powtarzała moje imię.
- Jak dobrze, że przyjechałaś, Los Angeles potrzebuje ładnych dziewczyn! - wykrzyknął. Znowu podniósł mnie o kilka centymetrów i zaczął się kręcić wokół własnej osi.
- Axl... AXL! - tak, nauczyłam się nazywać go Axl, a nie William – ja też cię kocham, ale miło by było gdybyś postawił mnie na nogi, bo nie chcę ci zarzygać całej koszulki... O Thin Lizzy! - powiedziałam z uśmiechem, a on postawił mnie na podłogę.
- 5 minut i 43 sekundy – powiedział Duff, patrząc na swój stary zegarek. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem – tyle się witaliście. Nie może być za długo.
- A to niby czemu? - zapytałam z podniesioną brwią.
- Bo jeszcze się do ciebie za bardzo przyzwyczai – odpowiedział mi blondyn – zbieraj się, idziemy.
- Już, daj mi się przebrać... - mruknęłam i poszłam do sypialni, zamykając drzwi na klucz. Przebrałam się szybko w czarne rurki i koszulkę The Clash. Wyszłam z pokoju, zabrałam z przedpokoju ramoneskę i przekazałam chłopakom, że możemy iść.




Przepraszam, że musieliście długo czekać, ale nie mogłam się za to zabrać, nie miałam chęci, czasu, weny... No ale jest. Nie za idealne, przerwane w środku akcji w prawdzie, ale jest. Oh, całkowicie mi się on nie podoba, ale musiałam coś wstawić, nie? ;_;
No i ważna rzecz... Obiecałam wam Bitwy Kapel, obiecałam święta, obiecałam opisanie "Jak Duff poznał Gunsów?", a wyszło, jak wyszło, bo jest to OSTATNI ROZDZIAŁ. Niestety, nie mam czasu na prowadzenie tego bloga, nie mam weny na dalsze rozdziały. Więc to już jest koniec.
W piątek lub sobotę wstawię epilog i się z wami jakoś ładnie pożegnam :3 Komentujcie, proszę! 
 

piątek, 19 października 2012

Dodatek - Co to jest seks?


W domu McKaganów jak zawsze panowała cisza i spokój. Idealna żona była tam gdzie powinna, czyli w kuchni. Przyszykowywała obiad dla męża, który niedługo miał wrócić do domu z pracy. Chłopcy nagrywali nową płytę, co wiąże się z częstymi wypadami basisty do studia. Wracając do dziewczyny, właśnie kręciła biodrami do Strange Kind Of Woman, które leciało właśnie w radiu.
- Mamo, mogę ci zadać pytanie? - zapytała 7-letnia dziewczynka, która znikąd pojawiła się w pomieszczeniu. Usiadła przy stole i wlepiała swoje błękitne oczy w brunetkę.
- Już to zrobiłaś – mruknęła, nawet nie odwracając wzroku w stronę córki.
- Ale mamoooooooo – jęknęła blondyneczka – nie chodziło mi o to.
- Dobra – powiedziała dziewczyna, wycierając ręce o kraciasty ręczniczek – mów.
- Co to jest seks? - zapytało dziecko z powagą, a brunetka wytrzeszczyła oczy. Wciągnęła głośno powietrze i już miała coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi:
- Już jestem! - do kuchni wpadł wysoki, farbowany blondyn – Coś się stało, Kate?
- Bardzo dobrze, że jesteś, Kochanie, nasza córka ma do ciebie pytanie – wyrecytowała z uśmiechem żona szanownego basisty.
- No to słucham – wymamrotał, siadając naprzeciwko małej blondynki.
- Tato, co to jest seks? - zapytała dziewczynka tym samym tonem, co pięć minut temu.
- Eee... - zakłopotany Duff spojrzał na Kate, szukając u niej pomocy, chociaż wiedział, że nic nie zdziała – więc... Seks, to... Połączenie komórek obu płci.
- A jak one się łączą?
- No po prostu... Łączą się.
- Ale jakoś musi do tego dojść, tak same z siebie się nie połączą!
- No najczęściej, łączą się wtedy kiedy partnerzy oddają się czułościom – uśmiechnął się blondyn, a dziewczynka spojrzała na niego uważnie.
- Czyli jak się całują? - zakłopotana mina McKagana wróciła na miejsce.
- No, niekoniecznie...
- A jak się przytulają?
- No, jesteś na dobrej drodze – Kate z trudem wstrzymywała śmiech, który powoli jej się nasilał.
- A jak są nadzy? - zapytała dziewczynka, wlepiając w niego oczy. Duff razem z brunetką wytrzeszczyli oczy.
- Ale... Sophie, czy ty kiedykolwiek widziałaś, jak przytulają się nadzy ludzie? - zapytał basista, podnosząc brew.
- W nocy. Wy bardzo często się do siebie przytulacie... I jesteście nadzy – McKagan przez chwilę analizował treść jej wypowiedzi, aż w końcu potrząsnął głową.
- A przepraszam, ty nie powinnaś wtedy spać? - zapytał dość pretensjonalnym głosem.
- No ale, jak jesteście tak głośni, to ja nie mogę spać – wywróciła oczami i wymaszerowała z pomieszczenia.
Duff i Kate siedzieli w ciszy, patrząc przed siebie. Dopiero po kilkunastu sekundach, wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Nagle brunetka spoważniała.
- Skąd ona w ogóle zna takie słowo jak „seks”? - wtedy w ich myślach pojawiła się jedna i prawidłowa odpowiedź: SLASH.



No więc... Co ja mogę powiedzieć? :D
To jest taki mały dodatek, z okazji ponad 10 tys. wyświetleń mojego bloga :D
Kurde, zacieszam jak debilka, myślałam, że to czytać będą tylko moje koleżanki, a tu proszę! :D
Dodatek jest króciutki, ale taki miał być ;) I niezbyt wspaniały, ale moja żona zmuszała mnie do opublikowania go XD
A co do rozdziału, nie mam nic napisane, JESZCZE XD
Ze specjalną dedykacją dla mojej groupie Beatki, z którą spędzę dzisiaj przezajebistą noc <3
No to Slash z Wami! (I z Duffem Twoim) 
 
(dodatek nie ma nic wspólnego z moim teraźniejszym opowiadaniem) 

poniedziałek, 15 października 2012

Rozdział 14


Carrie

Jesień przemijała nam baaaardzo wolno, nudno i spokojnie. W końcu w Seattle spadł śnieg. Znowu było nudno i spokojnie, do czasu...
Jak zawsze siedzieliśmy na ławkach przy szatni, całą grupą. Megan ciągle nerwowo zerkała na zegarek, bo Tommy dzisiaj po nią nie przyszedł, a w szkole też go jeszcze nie ma. Kilka minut przed dzwonkiem zobaczyliśmy znajomą sylwetkę. Chłopak nerwowo próbował zasłonić sobie połowę twarzy. Czarnowłosa już wstała i chciała go opieprzyć, ale kiedy odgarnęła mu włosy z twarzy, zobaczyła wielkiego zielono-fioletowego siniaka pod okiem.
- O matko, Tommy! - powiedziała przerażona. Chłopaki szybko wstali i podeszli do niego, tak samo jak ja i Vicky.
- Kurwa mać, ile można?! Do cholery, musisz z tym coś zrobić, Stary – zawołał Roger, przyglądając się mu.
- Robicie z igły widły – mruknął ciemnowłosy blondyn i wywrócił oczami.
- Nie rozumiesz powagi sytuacji? Przecież on cię w końcu zabije... - mówiła Megan, będąc krok od płaczu. Nie rozumiałam co się dzieje. O kim oni do cholery gadają?
- Przesadzasz.
- Tommy, do cholery, to nie jest normalne! Ile razy już od niego dostałeś, co? - zapytał wyraźnie zdenerwowany Duff. Przenosiłam wzrok z jednej osoby, na drugą, tak samo jak Vicky.
- A co ja mam zrobić?! Własnego ojca pozwać?! - krzyknął zirytowany chłopak. Megan stała ze łzami w oczach i ciągle badawczo przyglądała się swojemu chłopakowi. W końcu ich spojrzenia się spotkały – no skarbie, daj spokój, nic mi nie jest – uśmiechnął się krzywo i przytulił dziewczynę.
- Tommy... - zaczęłam spokojnie, a on na mnie spojrzał – twój tata cię bije?
- Czasami jak mi się należy, to dostanę po łbie – odpowiedział, dziwnie spokojny.
- Co tydzień, to czasami? Kurwa, nie osłabiaj mnie! - powiedział głośno Arthur, ale po chwili się uspokoił – tylko to ci zrobił? - zapytał wskazując na siniaka. Tom puścił Megan i podciągnął rękaw bluzy. To co zobaczyliśmy, kompletnie nas zatkało. Na przedramieniu miał czerwone odciski palców, pełno siniaków i skórę lekko przypaloną papierosami. Zaraz obok pojawił się nauczyciel muzyki, Josh. Chłopak szybko zakrył rany rękawem.
- Tommy, możemy pogadać? - zapytał i kiedy blondyn kiwnął twierdząco głową, spojrzał na nas – idźcie na lekcje. Keith powiedz, że usprawiedliwię Tommy'emu matmę... - powiedział i skierował się z chłopakiem do sali prób.
- Ja pierdole – skomentował Duff i ruszył w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro.



***

Duff


Tommy w końcu postawił się swojemu ojcu i Boże Narodzenie spędzi u Josha. Chętnie bym go przyjął, ale u mnie będzie cała moja rodzina, plus żona mojego najstarszego brata, Roger i Carrie z mamą. Najpierw wytłumaczę, czemu będzie u mnie Roger. No więc... Zaraz po jego narodzinach, matka zostawiła go w szpitalu. Teraz mieszka w bidulu. W sumie całe swoje życie tam przesiedział... Odkąd się poznaliśmy, Rog spędza święta u mnie w domu. No więc, moja dziewczyna i jej mama będą u mnie, ponieważ w Seattle są same, a nie mają czasu i pieniędzy, żeby lecieć do Nowego Jorku.
- McKagan, masz chwilę? - zapytał Will, wchodząc z Jeffem do mojego pokoju.
- No spoko – powiedziałem, odkładając gitarę. Poprawiłem się lekko na łóżku i teraz siedziałem oparty o ścianę. Isbell usiadł na biurku, a Bailey na krześle – Co jest?
- Bo słuchaj... Ty umiesz grać na basie, no nie?
- To znaczy... Uczę się, ale dość dobrze mi to idzie. A o co chodzi? - nie miałem pojęcia co te debile szykują.
- Bo widzisz – zaczął Jeffrey – zaraz po świętach wyjeżdżamy do LA. Nasi koledzy dojadą do nas po Nowym Roku. Perkusista i gitarzysta... Wiesz, brakuje nam basisty – wydukał czarnowłosy i spojrzał na mnie.
- Mam z wami jechać do LA? - no nie powiem, zaskoczyli mnie. Chociaż, moim największym marzeniem, było wyjechać do tego miasta i tam rozpocząć karierę. Ale nigdy nie pomyślałem, że jako basista - Wiecie, muszę się zastanowić. Nie wiem czy zostawić tutaj rodzinę, przyjaciół i Carrie, i pojechać spełniać marzenia, czy zostać tutaj ze wszystkimi i prowadzić spokojne życie. Ale pomyślę nad waszą... propozycją – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko.
- No spoko, jest jeszcze dużo czasu – mruknął Will, wstał z krzesła i podszedł do drzwi,a zaraz obok niego pojawił się Jeff – to cześć.


***

Od kilku dni nie układa mi się z Carrie najlepiej. W sumie ciągle warczymy na siebie. Nic więcej.
- Duff, możesz mi powiedzieć, o co chodzi z tym barem ze striptizem? - blondynka wpadła do mojego pokoju jak burza i zatrzasnęła za sobą drzwi tak mocno, że aż podskoczyłem.
- O co ci chodzi? - zapytałem, nie mając pojęcia o czym ona do cholery mówi.
- O co mi chodzi? Od rana po całej szkole krąży plotka, że byłeś w tym nowym barze z dziwkami! - wrzasnęła, a ja aż zamknąłem oczy.
- Byłem tam, ale przecież nic nie zrobiłem, nie panikuj...
- To po jaką cholerę tam poszedłeś? - jej ton był tak wkurwiający, że aż poważny i w pewnym sensie straszny.
- No wypiłem, drinka... może dwa...
- A może kurwa siedem?! Przecież ci mówiłam, że nie możesz pić!
- Do cholery, teraz mi będziesz tutaj marudzić o tym piciu i chuj wie czym jeszcze?!
- Czy ty nie możesz zrozumieć, że ciągle masz słabe serce?! Martwię się o ciebie!
- Oj, dobra dobra... Coś jeszcze?
- Po co tam poszedłeś? - zapytała znowu, a ja powoli zamieniałem się w wulkan, który zaraz wybuchnie [Bez skojarzeń, moi drodzy.].
- Przecież powiedziałem ci już, że poszedłem się napić...
- I przy okazji pooglądałeś sobie jakieś dupy, tak?!
- Carrie, czy możesz się opanować ze swoją zazdrością?!
- Wiesz co?! Mam ciebie dość! Idź sobie kurwa do tych dziwek, wyruchaj je porządnie i kurwa zdychaj z igłą w żyle – warknęła i wyszła, trzaskając drzwiami. No ja zaraz dostanę jakiegoś pierdolca, ataku! Rozwalę zaraz wszystko. Do tej sytuacji pasuje tylko głośne, stanowcze:
- KURWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!


Carrie

Chodziłam w kółko po całym pokoju i co chwilę wydawałam z siebie przekleństwa. No kocham tego debila, ale już po prostu nie mogę, no! Wkurwia mnie! Łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. No kurwa, jaka ja jestem słaba!
- Cześć, Carrie, idziecie z Duffem na... - Vicky, która wbiła mi do pokoju, widząc mnie leżącą w kłębku na łóżku, szybko przerwała – znowu się pokłóciliście?
Odpowiedział jej mój głośny szloch. Kurde, czemu ja jestem taka słaba? Znowu ryczę, jakbym nie mogła się postawić, pójść do niego i mu nawrzucać... To ja leżę na łóżku i płaczę.
- Ile można? - zapytała czarnowłosa, siadając na łóżku. Szybko mnie przytuliła i dodała – Ile przez niego już płaczesz, co?
- W każdym związku jest trudno – szepnęłam, nie za bardzo pewna swoich słów – prawda? - dodałam drżącym głosem.
- O co poszło? - zmieniła temat. Dobrze wiedziała o co poszło, ale pewnie chciała usłyszeć ode mnie – hmm?
- Dobrze wiesz o co chodzi – pociągnęłam nosem i mocniej wtuliłam się
w jej koszulę.
- Wiesz, że jesteś za bardzo zazdrosna? Może rzeczywiście poszedł tylko na drinka i nawet nie zwracał uwagi na te dziwki... Carrie, przecież on cię kocha!
- Skąd to wiesz?!
- Myślisz, że nam tego nie mówi? Wiesz, jak się martwił kiedy miałaś tą wysoką gorączkę? Albo jak miałaś bóle miesiączkowe... On chciał z tobą biec do lekarza, po leki przeciwbólowe! Słuchaj, boję się o ciebie, codziennie pytam się go czy na pewno czuje coś do ciebie, zawsze odpowiedź jest taka sama... Mówi, że kocha cię najbardziej na świecie – powiedziała Vicky, a ja z niedowierzaniem patrzyłam na nią. Naprawdę tak się martwi? - Nie bądź głupia i biegnij do niego... No już, nie widzę cie tu! - poganiała mnie, aż w końcu znalazłam się przed drzwiami mojego domu. Dziewczyna ciągnęła mnie za rękę aż do furtki domu naprzeciwko. Popchnęła mnie w jej kierunku i poszła. Po prostu poszła! Weszłam na ogródek, a gdy stałam przed drzwiami domu Duffa, zawahałam się. A może on chcę pobyć sam? Może na razie ma mnie dość? Moje przemyślenia przerwało uderzenie. Prawdopodobnie któryś z McKaganów wpadł na mnie kiedy wychodził z domu, ale złapał mnie za ramiona Podniosłam głowę i zobaczyłam Duffa. Poczułam się jak... jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. To wyglądało dokładnie tak samo. Wtuliłam się mocno w niego, a po chwili poczułam jak obejmuje mnie w talii i podnosi. Szybko oplotłam go nogami w pasie i wpiłam mu się z pasją w usta.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić – mruknęłam wtulając twarz w jego puszyste włosy – wiesz, że ja wcale tak nie myślę...
- Wiem... Ja tam w ogóle nie powinienem iść. Spokojnie nic nie robiłem – wymruczał obejmując mnie coraz mocniej.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.




KURWA, KURWA, KURWA!
1. Jest krótkie.
2. Przesłodzone i to cholernie.
3. Jest masa błędów. 
4. W ogóle nie ma akcji.
5. Nie umiem pisać i chyba już będziemy powoli kończyć...
UWAGA, UWAGA.
INFORMUJĘ DOPIERO JUTRO, JAK ZNAJDĘ CZAS, BO NIE MAM GO ZA DUŻO.

niedziela, 7 października 2012

Informacyjna informacja informacyjnej informacji

*Głośne okrzyki, oklaski, piski, chichoty* 
Ale już, cisza na sali! SHUT THE FUCK UP! 
*Cisza*  
Dziękuję. Tak więc... To się tyczy WSZYSTKICH blogerek, jasne?! JASNE?! 
Sonn i Szatanu założyły na fejsbuczku wspaniałą grupę, która ma dość nietypową nazwę, albowiem jest to: Testujemy samodzielnie jeżdżące ołówki
Jest to grupa, do której dołączają WSZYSTKIE blogerki! Nie martwcie się, ja też nie mam wspaniałej twarzy (może dlatego u mnie na profilowym jest Duff... Nevermind). Stajemy się tu Gunsową rodziną! 
Plan dnia: 
10:00: I tak nikt nie wstanie o tej porze, hihihi
12:00: śniadanko. 
13:00: nie wiem co się dzieje
00:00: idziemy spać
tak to działa! 
I jeszcze jedno... 
Podobno (PODOBNO) Lizelotta zaginęła podczas szwędania się po supermarkecie bez opieki mamy/Szatanu. Po prostu ZNIKNĘŁA, WYPAROWAŁA! 
Więc, musimy ją znaleźć... Ale wszystkiego dowiecie się na stronie. 
Link do grupy: https://www.facebook.com/groups/354636161295912/


P.S. Mikaela Castiela poszukuje swojego kręgosłupa, który wyjechał do L.A. razem z kręgosłupem McKagana, jeśli ktoś ich widział, prosimy zgłosić to na oficjalną stronę grupy. Dziękuję za uwagę. 

środa, 26 września 2012

Rozdział 13


Duff



- Nie musisz się jakoś bardzo stroić – mruknąłem, bawiąc się palcami, kiedy Carrie klęczała przed szafą i szukała ciuchów.
- Muszę zrobić dobre wrażenie na nowych znajomych prawda? - powiedziała przyglądając się czarnym, poszarpanym legginsom. Od razu w mojej głowie zapaliła się lampeczka. To znaczy, nie chodzi o legginsy, tylko o „dobre wrażenie”.
- Nie, nie musisz – warknąłem – może załóż małą czarną i wysokie szpilki, pewnie będą zachwyceni.
- Przestań, okej? - syknęła, patrząc na mnie wrogo. Wywróciłem tylko oczami i sięgnąłem po gitarę. Zacząłem bezmyślnie szarpać za struny. Po chwili to „bezmyślne szarpanie” zmieniło się w
Baby I Love You. Zacząłem śpiewać. Have I ever told you
How good it feels to hold you?
It isn't easy to explain
And tough I'm really trying
I think I may start crying
My heart can't wait another day
When you kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta to say:
Baby I love you, come on baby,
Baby I love you
Baby I love, I love only you
I can't live without you
I love everything about you
I can't help it if I feel this way
Oh I'm so glad I found you
I want my arms around you
I love to hear you call my name
Oh tell me that you feel,
tell me that you feel,
tell me that you feel the same:
Baby I love you, come on baby,
Baby I love you
Baby I love, I love only you
.



- Coś pan chce, panie McKagan? - zapytała Carrie, podnosząc brew i siadając okrakiem na moich kolanach.
- To już nie mogę ci wyznać miłości? - uśmiechnąłem się lekko i cmoknąłem ją w usta.
- Daj spokój – wymruczała i pocałowała mnie namiętnie, szarpiąc za krawędź mojej koszulki.

- No co, nie wierzysz w moje uczucia? - szepnąłem jej do ucha, przerywając ostre pocałunki.
- Oczywiście, że wierzę – ściągnęła ze mnie koszulkę i znowu zaczęła mnie całować. Kiedy dobierałem się do jej stanika, usłyszałem huk, a po chwili ktoś otworzył drzwi.
- DZIEŃ DOBRY - wrzasnął Arthur z szerokim uśmiechem, a jak na nas spojrzał uśmiech zszedł mu z twarzy – ojejku...
- Przeszkodziliśmy? - zapytał Roger i bezwstydnie uwalił się z dupskiem obok nas, na łóżku.
- Nie, wcale – uśmiechnąłem się ironicznie – właśnie się zastanawialiśmy, kiedy przyjdziecie, ale myślałem, ŻE ZA JAKIEŚ PÓŁ GODZINY – Carrie wywróciła oczami, zeszła z moich kolan i znowu uklękła przed szafą.
- Vickyyyyyy – zawyła głośno, a czarnowłosa pojawiła się obok – pomóż, szybko – mruknęła i razem zaczęły przekopywać szafę. Ubrałem swoją koszulkę i spotkałem się z dziwnym wzrokiem chłopaków.
- No co? - zapytałem, a oni pokręcili głowami i odwrócili wzrok. Dziewczyny jeszcze z dwadzieścia minut wybierały jakiś ładny ciuszek. Wypadło na krótkie, STRASZNIE KRÓTKIE dżinsowe spodenki i czarną koszulkę z logiem
Ramones, która odkrywała trochę brzucha. Zmierzyłem wzrokiem blondynkę i lekko się uśmiechnąłem. No nie powiem, wyglądała bardzo... bardzo. Wyszliśmy z domu. Pod płotem stali już Jeffrey i Will.
- No cześć – powiedział Rudy z uśmiechem i spojrzał na Carrie dość uwodzicielsko. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, a ona tylko parsknęła śmiechem – idziemy? - przytaknęliśmy. Po drodze doszli do nas Megan i Tommy. Głównie przez całą godzinę śpiewaliśmy i śmialiśmy się z jakiś głupich sucharów. W końcu doszliśmy na miejsce. Nie byłem tu od jakichś dziesięciu lat, więc zdziwiłem się patrząc na jakiś plac zabaw, na którym w sumie nikogo nie było.
-To... - zaczął Arthur.
- To... - dopowiedziała Victoria.
- To... - wymruczałem i uniosłem jedną brew – KTO PIERWSZY NA HUŚTAWKACH, DZIWKI! - wykrzyknąłem i rzuciłem się na pierwszą lepszą huśtawkę, która okazała się różowa.
- Słodko wyglądasz Duffy, szkoda, że nie wzięłam aparatu – zaśmiała się Carrie, która siedziała na zjeżdżalni. Obok mnie huśtawkę zajmowała Megan, dalej Tommy i Roger z Arthurem na kolanach.
- Wygodnie wam? - zapytałem, patrząc jak Rog z trudem odpycha się od ziemi.
- Całkiem, całkiem – powiedział Arthur, uśmiechając się szczerze. Diego z Keithem siedzieli na starej karuzeli, a Victoria usiadła sobie na drabinkach. Will i Jeff jak na dobrych obywateli przystało, usiedli na ławce i popijali piwo. Chwila... PIWO.
- Ską... skąd piwo? - zapytałem, patrząc z uwielbieniem na napój.
- Wiesz, jest coś takiego jak monopolowy... - zaczął Jeff.
- Macie jeszcze?
- No, mamy... Chcesz?
- TAKTAKTAKTAKTAKTAKTAK – podbiegłem do nich i padłem na kolana – daj!
- Nie dawaj! - wrzasnęła Carrie, przyjmując pozycję bojową.
- Czemuuuuuuu?! - jęknąłem patrząc na nią.
- Nie możesz teraz brać, palić i co najważniejsze PIĆ – wyrecytowała z kpiącym uśmiechem. Cały mój świat legł w gruzach. W jednej chwili znalazłem się na piasku w pozycji embrionalnej i wydawałem z siebie dziwne dźwięki, podobne do odgłosu mamuta przeżywającego orgazm – wszystko w porządku, Duffy?
- W jak najlepszym – wyszlochałem, kuląc się jeszcze bardziej. Po chwili poczułem na głowie coś ciężkiego. Otworzyłem jedno oko i zobaczyłem glana Vicky, którym mnie głaskała – będziesz mi myła włosy – warknąłem, a ona parsknęła śmiechem. Po jakichś pięciu minutach wstałem, otrzepałem się i usiadłem obok Willa. Roger i Arthur śpiewali jakieś pedalskie piosenki z seriali dla ośmiolatek, Vicky zajęła moją huśtawkę i huśtała się w ciszy, Tommy i Megan ciągle się całowali, a Keith oraz Diego kręcili się do porzygu na małej karuzeli. Z oczu zniknęła mi za to drobna blondynka, ale zaraz znalazła się przede mną wyciągając ręce jak małe dziecko. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie, a ona usiadła mi na kolanach i wtuliła się we mnie. Nagle w oddali usłyszałem jakieś krzyki. Coś podobne do „ Po jakiego tutaj przyjechałyśmy?!”, „Mnie się pytasz?!” i „Weź kurwa, spierdalaj”. Zza górki wyłoniły się dwie dziewczyny. Ładne, seksowne, zgrabne. Jedna dość wysoka brunetka, ubrana w czarne rurki, glany i koszulkę z logiem
Misfits, a druga to trochę niższa, ciemna blondynka, ubrana w czarne szorty, trampki i koszulkę z Aerosmith. Nie powiem, pierwsza mi się spodobała, więc lekko się zagapiłem. Czyli siedziałem z oczami jak pięciozłotówki i otwartą gębą. Zresztą, wszyscy chłopacy tak siedzieli. Zdenerwowana Carrie, złapała za mój podbródek i odwróciła moją głowę w jej stronę.
- Tutaj jestem, skarbie – warknęła z kpiącym uśmieszkiem. Mruknąłem coś i znowu odwróciłem głowę w stronę dziewczyn, przez co Wilson się obraziła i poszła na huśtawkę.
- Patrz – wrzasnęła nieznajoma blondynka wskazując na nas palcem – cywilizacja!
- Czeeeeeść – powiedziała z uśmiechem brunetka, przeskakując przez płotek – Jestem Julia, a to jest Pamela – przedstawiła się i wyciągnęła do mnie rękę, bo byłem najbliżej. Uścisnąłem jej dłoń – Duff.
Wszyscy się przedstawili, oprócz Carrie i Megan. No tak, zazdrosneeeee.
- A wy to? - zapytała Julia z nieschodzącym uśmiechem, wymienione wyżej dziewczyny. Odpowiedziały cichym pomrukiem i dalej siedziały z tym dziwnym wyrazem twarzy. Brunetka usiadła obok mnie, a moja dziewczyna od razu spojrzała na mnie wrogo, wzrokiem „odejdź od niej, bo utnę ci chuja i powyrywam włosy”. Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się lekko do Julii, która ciągle na mnie patrzyła.
- Więc, co tutaj robicie? - zapytała Pamela, siadając bez wstydu na kolanach Jeffa.
- Mieliśmy rozpalić ognisko, ale nam nie idzie – powiedział Tommy, uśmiechając się szeroko. Oj, Tommuś, Megan cię zabije.
- Ta, w sumie moglibyśmy już coś zrobić, no nie? - zapytał Arthur, schodząc z kolan Rogera. No więc szybko się uwinęliśmy i po 15 minutach mieliśmy rozpalone ognisko. Siedzieliśmy w kółku. Po mojej prawej Carrie, a po lewej Julia. Za to obok brunetki siedział Will. Po jakiejś godzinie rozmawiania, śmiania się, śpiewania i picia (ja oczywiście piłem soczek), poczułem na swoich kolanach lekki ciężar. Jedyne co widziałem to blond czuprynka, a potem błękitne oczy.
- No czeeeść – wymruczała Wilson i wyszczerzyła zęby – Kocham cię, wiesz? Kiedyś weźmiemy ślub, a na wesele zaprosimy same gwiazdy. Aerosmerfy, Stonesi... I będziemy mieli dwie córki. Michelle i Sophie. Tak. A jak nie będą córeczki to synek, nie wiem jak będzie miał na imię, ale pewnie będzie ładny po tatusiu. A potem, będziemy ze sobą żyli bardzo długo, wiesz? Naprawdę! - krzyknęła kiedy zobaczyła jak się śmieje – widzisz w tym coś śmiesznego?
- Piłaś?
- Tylko trochę – zachichotała uroczo i zaczęła szarpać za kołnierz ramoneski – ściągnij i daj, zimno mi – westchnąłem ciężko. Ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem Carrie, która dosłownie w niej pływała – Duffy, kochasz mnie, prawda?
- Oczywiście, kochanie – mruknąłem opierając podbródek o czubek jej głowy.
- To super – powiedziała i wtuliła się we mnie.


***


Obudziłem się w swoim łóżku, ale o dziwo nie zauważyłem blond czuprynki tylko trochę zielonkawych włosów.
- Arthur, gdzie Carrie? - zapytałem, odsuwając się od niego. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Nie wiem... Jeszcze jakąś godzinę temu była obok, ale już jej nie ma – wymruczał i padł twarzą na poduszkę.
- Leczy kaca – wycharczał Roger, który leżał sobie na podłodze. Na chwilę się uspokoiłem, ale skojarzyłem fakty i... CO ONI DO CHOLERY ROBIĄ W MOIM POKOJU?! Usiadłem na łóżku, rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem WSZYSTKICH śpiących na podłodze i fotelach.
- Ja pierdole... - mruknąłem, wstałem z łóżka i poczłapałem do kuchni, w której siedziała Carrie. Patrzyła na ścianę, a kiedy usiadłem obok niej, przeniosła wzrok na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko, a ona tylko wykrzywiła twarz w grymasie bólu i położyła głowę na moim ramieniu.
- Boli główka? - zapytałem i zaśmiałem się cicho.
- Spieprzaj, masz szczęście, że nie piłeś – wyszeptała. Spojrzałem na zegarek. Była siódma rano.
- Idzieeeeeeeeeeemy spać? - ziewnąłem i zamlaskałem. Kiwnęła twierdząco głową i pociągnęła mnie za rękę do mojego pokoju. Wszyscy nadal spali. Ułożyła się obok Arthura, a ja zaraz pojawiłem się przy niej i przyciągnąłem do siebie. Dziewczyna od razu zasnęła, a ja jakoś nie mogłem, chociaż byłem śpiący. Jestem takim dziwnym człowiekiem. Mruczałem jakieś piosenki, dopóki Diego mnie nie uciszył swoim „Ryj debilu, nie potrzebujemy kołysanek”. Po jakiejś godzinie wszyscy zaczęli wstawać, a ja akurat zasnąłem.
Carrie

Obudziłam się już z mniejszym bólem głowy. Wszyscy nagle poznikali, więc zostałam sama z Duffem. Odwróciłam się z cwanym uśmiechem i ujrzałam śpiącego McKagana. Szkoda, myślałam, że COŚ POROBIMY, ale niech sobie pośpi biedaczek, długo nie spał. Wstałam, wzięłam z szafy jakieś jego szorty i koszulkę, a z szuflady wyciągnęłam MOJĄ bieliznę, która NIE WIEM JAK SIĘ TUTAJ ZNALAZŁA. Ruszyłam do łazienki, gdzie umyłam się porządnie, bo jechało ode mnie Danielsem na kilometr. Ubrałam się w czyste ciuchy, a brudne wrzuciłam do pralki. Zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni, spotykając tam dwie siostry Duffa – Joan i Claudię, jego mamę i dwóch braci – Matta i Bruce'a.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się szeroko i wstawiłam wodę na kawę. U nich w domu, czułam się jak u siebie i oni mnie przyjmowali jak członka rodziny.
- Dzień dobry – powiedziała z równie dużym uśmiechem pani McKagan. Uwielbiałam tą kobietę. Moja mama od rana do wieczora ma mnóstwo obowiązków w pracy, więc nie ma dla mnie czasu, ale mama Duffa kocha mnie jak własną córkę.
Zalałam dwa kubki kawy, wsypałam po dwie łyżeczki cukru i zaniosłam je do sypialni mojego chłopaka, który ciągle spał. Spojrzałam na zegarek, jedenasta. Koniec leniuchowania.
- Duffy – usiadłam obok jego kudłatej łepetyny i zaczęłam go lekko szturchać – wstawaj już.
- Pięć minut, Kicia – wymruczał i wtulił się w moje uda. Przewróciłam oczami. Jeffrey nadał mi pieszczotliwe przezwisko – Kicia – i Duff go teraz dość często używa, co mi się nie podoba, bo kojarzy mi się z jakąś plastikową niunią. Po ustalonym czasie podniósł głowę, zmrużył oczy, zrobił z ust „dzióbek” i zacmokał. Wplotłam dłoń w jego włosy i wpiłam się w jego usta.
- Dobra, bo kawa mi wystygnie – mruknęłam, odrywając się od niego. Upiłam łyk cieczy i spojrzałam na Duffa – no co?
- Nic, śliczna jesteś – powiedział z uśmiechem i przysunął się – Kicia.
Dostał w łeb tak, że stracił władzę w rękach, na których się podpierał i runął na moje kolana.
- Nie nazywaj mnie tak – odgarnęłam włosy i odwróciłam wzrok.
- Obraziłaś się? - zapytał i zrobił minkę zbitego szczeniaczka, której OCZYWIŚCIE NIE WIDZIAŁAM – no Kicia – dostał jeszcze raz, ale tym razem się zaśmiał. No niech się śmieje, jeszcze zobaczy co to gniew panienki Wilson. Nie odzywałam się, tylko popijałam kawę, a on ciągle się na mnie leżał i patrzył. W końcu nie wytrzymałam i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się lekko.
- Co tam, Kicia? - zapytał z wielkim wyszczerzem, a ja zamachnęłam się, ale uniknął mojego ciosu, zakrywając głowę.
- Przestań! - pisnęłam, ale jednocześnie warknęłam.
- No, ale czemuuuuuu? - zapytał przytulając się do mojego brzucha.
- Bo mnie to denerwuje! - parsknął śmiechem – nie śmiej się – oparłam plecy o ścianę. Odstawiłam kubek i założyłam ręce na piersi. Po chwili poczułam delikatne pocałunki na ramieniu, policzku i w końcu ustach.
- Nie bądź na mnie zła – wyszeptał i uśmiechnął się słodko. Wywróciłam oczami, przyciągnęłam go do siebie i wpiłam w usta. Poczułam ciepłe ręce na swoich plecach. Nagle coś mi się przypomniało, kiedy rozpiął mi stanik. Oderwałam się szybko od niego, a on spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Nie dzisiaj – mruknęłam, wstając z łóżka.
- Czemu? - zapytał z zawodem, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Patrzył się dobre kilka minut, przetwarzał w głowie różne myśli, aż zrobił głośne „Aaaaaa...”.
- Idę już do domu, muszę się zameldować mamie – powiedziałam i pocałowałam go namiętnie – Pa skarbie.
- Do zobaczenia, Kicia – zaśmiał się, a ja chwyciłam pierwszą, lepszą rzecz (książkę) i rzuciłam w niego – AŁA, KURWA!



Dałam radę! Boże, dałam radę! :D
Chociaż nie jest najlepszy, jestem z siebie dumna, że dałam radę ze szkołą i z tymi wszystkimi zajęciami! W ciągu tej co prawda małej przerwy (myślałam, że będzie dłuższa) umarłam z 5 razy! Serio! XD Ale już żyję i.. no jest dobrze :D
Rozdziały będą rzadko, 2-3 na miesiąc. Przynajmniej się postaram.
Trzynastkę dedykuję mojej kochanej Julci, bez której prawdopodobnie w ogóle by nie powstał, a ja martwiłabym się o wszystko i wszystkich. Kocham cię <3
Tylko zostawcie po sobie komentarz, męczyłam się nad tym, noo!
W chuj błędów O.o

wtorek, 18 września 2012

Informacja

Kurde, wiecie jakoś trudno to pisać, bo wiem jak się czują czytelnicy po takiej wiadomości. Jednak, muszę to zrobić. Chciałam oświadczyć, że będę miała przerwę w pisaniu, może być to nawet dość długa przerwa. Mam strasznie dużo obowiązków, cały dzień mnie nie ma przy laptopie, mam czas tylko wieczorem. No i oczywiście brak weny. Nie wiem co robić, kompletnie. Oczywiście, nie opuszczam blogsfery, tylko robię sobie przerwę.
Chciałam jeszcze podziękować za takie optymistyczne komentarze, które mnie tylko nakręcają. Naprawdę, pomagacie. :3
Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać mojego opowiadania. ;)
Trzymajcie kciuki za wenę! :D

środa, 5 września 2012

Rozdział 12


Duff

Więc jak się okazało czarny klon Keitha Richardsa i rudy koleś, który uważa nas za debili to wielcy przyjaciele z Lafayette. Czarnowłosy Jeffrey Isbell i rudowłosy William Bailey. Przyjechali do Seattle w odwiedzinach do cioci Jeffa. I strzał w dziesiątkę – ich ulubiony zespół to
The Rolling Stones.
Siedzieliśmy sobie w naszym ulubionym barze. Cała nasza grupa łącznie z Willem i Jeffem. W sumie zdążyłem już znienawidzić to miejsce, bo tutaj stało się TO. W sumie trochę denerwuje mnie Bailey. Ciągle się patrzy na Carrie, a wolę nie mieć powtórki z rozrywki.
- Wszystko w porządku? - zapytała Wilson, wyginając śmiesznie głowę. Uśmiechnąłem się lekko i musnąłem lekko jej usta.
- W jak najlepszym porządku.
- Ej, ja mam taki pomysł – zaczął Arthur – może spotkamy się w tą sobotę i zrobimy ognisko? Tam na polanie, za lasem...
- W sumie to nie taki głupi pomysł – powiedział Keith, po czym zwrócił się do naszych nowych znajomych – wiecie, wy już nie chodzicie do szkoły, ale my ciągle kiblujemy, więc sobota to najlepszy czas na jakąś popijawę.
- Wiesz, nam to wisi, w sumie nie mamy nic do roboty – zaśmiał się Will i odpalił papierosa. Wtedy poczułem czyjeś ręce oplatające mnie w pasie i usta na mojej żuchwie.
- Duff, może byśmy poszli do mojego domu... Mama jest w pracy do wieczora – zamruczała mi do ucha blondynka. Uśmiechnąłem się szeroko i wstałem.
- My już spadamy, do jutra – powiedziałem szybko i pociągnąłem zaskoczoną Carrie w stronę wyjścia z baru.
- Będziecie korzystali z wolnej chaty? - zapytał ze śmiechem Arthur, a ja tylko pokiwałem twierdząco głową, za co dostałem w łeb.
- Idziemy – warknęła Wilson i jak najszybciej wyszła z klubu.

***

WŁOSY. WŁOSY EVERYWHERE. Dopiero po chwili odgarnąłem swoje (i nie tylko swoje) kłaki i ujrzałem dziecinną twarz Carrie. Leżała przytulona do mojego torsu i co chwila mamrotała coś przez sen. Spojrzałem na zegarek. OKURWAMAĆJAJEGOJEBIEIPIERDOLE. Jest wpół do ósmej, a wpół do dziewiątej mamy lekcje.
- Carrie – zacząłem lekko ją szturchać – Carrie kuźwa, wstawaj.
- Co jest? - wymamrotała i otworzyła swoje piękne oczyska.
- Za godzinę musimy być w szkole, myszko – wymruczałem, a ona zerwała się z łóżka. Całkiem miło było sobie popatrzeć na nagą, zgrabną dziewczynę latającą po pokoju. Dopiero po chwili zorientowała się, że nic nie ma na sobie i jak najszybciej wciągnęła na siebie moją koszulkę. Pozbierała nasze rzeczy z podłogi i rzuciła mi moje bokserki.
- Ubieraj się, idziemy razem pod prysznic, żeby było szybciej.
- Mam się kąpać w bokserkach? - zapytałem, podnosząc jedną brew.
- Będziesz z gołą dupą latał przed moją matką?
- No tak w sumie to nie jest dobry pomysł – mruknąłem i szybko założyłem gacie. Wbiegliśmy do łazienki i wzięliśmy razem prysznic. Obyło się bez seksu, co mnie niezbyt zadowala.
- Mam u ciebie jakieś spodnie? Moje śmierdzą Danielsem – powiedziałem wrzucając spodnie do pralki.
- Tak mam, czekaj tu – wybiegła z łazienki w samym ręczniku, a po pięciu minutach wróciła ubrana w krótkie, dżinsowe spodenki i biały top z napisem
Fuck You.
- Trzymaj – podała mi szare rurki i koszulkę
The Clash.
- Co ja bym bez ciebie zrobił? - zapytałem cicho i pochyliłem się.
- Nie mam pojęcia, ale mogłoby być śmiesznie – zamruczała i jak dzieliły nas milimetry, odwróciła głowę – idę robić śniadanie, ubieraj się.
Parsknąłem cichym śmiechem i zacząłem się ubierać.


***

- McKagan! - krzyk nauczyciela od biologii wyrwał mnie z rozmyślań.
- Co? - zapytałem, za bardzo nie ogarniając co się dzieję wokół.
- Odpowiedz na moje pytanie...
- Eeeee, a może pan je powtórzyć? - uśmiechnąłem się słodko.
- Michael! - krzyknął – w poniedziałek widzę u mnie twoich rodziców!
- Mama nie może, pracuje – mruknąłem cicho, marząc po zeszycie.
- A co, ojca nie masz? - zapytał na całą klasę, a wszyscy którzy ze sobą rozmawiali, zamilkli. Poczułem cholernie mocne ukłucie w sercu. Roger siedzący ze mną w ławce, odchrząknął głośno, widząc w moich oczach łzy. Zamrugałem szybko oczami i spojrzałem wrogo na nauczyciela.
- Nie mam – syknąłem. Jego twarz nabrała czerwonego koloru. Mruknął ciche „przepraszam” i zaczął pisać coś na tablicy. Czułem na sobie wzrok wszystkich, dosłownie wszystkich. W końcu połowa Seattle plotkowała o tym, że mój ojciec zostawił mnie, siódemkę mojego rodzeństwa i mamę na pastwę losu. Teraz ugania się za jakimiś laskami, które są młodsze od moich braci. Oczywiście, moje rodzeństwo pomagało mamie, jeśli chodzi o pieniądze, wychowanie mnie... Jestem najmłodszy. Mój najstarszy brat jest starszy ode mnie o 20 lat. Ma już żonę, która jest w ciąży i całkiem dobrze płatną pracę, więc czasami prześle nam pieniądze. Mama pracuje, ale nie zarabia dużo. Zresztą, ma problemy z sercem, więc nie ma jej za często w pracy. Moje siostry i bracia pracują, ja też, ale w wakacje. W te nie mogłem, byłem „przywiązany do łóżka”. Nawet jakbym chciał i lekarze pozwoliliby, moja mama nigdy by się nie zgodziła. Odkąd ojciec odszedł, bardziej martwiła się o nas niż o siebie. Kiedy my byliśmy chorzy, ona siedziała przy nas i dbała o to, żebyśmy ciągle leżeli w łóżku, aż nie będziemy w pełni zdrowi. Za to kiedy mama chorowała, mogliśmy ją siłą zaciągnąć do łóżka, ona i tak by się wywinęła i poszła do pracy.
- Duff, dobrze się czujesz? - zapytał cicho Roger – jesteś strasznie blady... - jak Arthur i Diego siedzący za nami to usłyszeli, szybko się pochylili, tak żeby mieć głowę bliżej nas.
- Wszystko okej, McKagan? - tym razem odezwał się Diego.
- Nic mi nie jest, uspokójcie się, debile – mruknąłem i posłałem im wymuszony uśmiech. Mruknęli coś i usiedli na krzesłach. Po dłuższej chwili zadzwonił dzwonek, a ja powlokłem się do drzwi.
- Michael – zaczął nauczyciel, patrząc na mnie znad dziennika – zostań na chwilę – chłopaki posłali mi współczujące spojrzenie, a ja usiadłem na pierwszej ławce.
- Chce mnie pan zapytać, czy na pewno mam matkę? - syknąłem, nawet na niego nie patrząc.
- Przestań McKagan... Słuchaj, ja nie wiedziałem, że nie masz ojca. Nigdzie tutaj nie jest to zapisane. Naprawdę przepraszam cię. Nie powinienem tak twardo mówić o tym...
- To wszystko? - zapytałem cicho.
- Jeśli twoja mama będzie miała chwilkę wolnego czasu, niech pojawi się u mnie – mruknął, a ja zszedłem z ławki i wyszedłem szybko z klasy. Wybiegłem na boisko i zobaczyłem moich przyjaciół siedzących na ławeczce. Podszedłem do nich, usiadłem obok i natychmiast spotkałem się ze zmartwionym spojrzeniem Carrie.
- Wszystko okej? - zapytała cicho, przysuwając się do mnie.
- Tak, wszystko w porządku – westchnąłem ciężko i wtuliłem się w jej miękkie włosy. Po chwili usłyszałem głośne „TY CHUJU”. Odkleiłem się od blondynki i spojrzałem za siebie. Za ławką leżał Roger, a na nim Arthur. Pierwszy z wymienionych odpychał od siebie drugiego, który zwijał się ze śmiechu.
- Co wy do cholery robicie? - zapytałem, śmiejąc się.
- Poczułem nagłą chęć kochania Rogera i chciałem go przytulić, ale zapomniałem, że siedzimy na oparciu – wydusił Arthur i przewrócił się na drugi bok, tak że był odwrócony plecami do Rogera.
- Z kim ja żyję?! - zawyła rozpaczliwie Carrie i oparła się plecami o mój tors.
- Jakie debile – mruknąłem i oparłem się brodą o czubek jej głowy.
- Chłopaki, małe pytanko – odezwał się niski głos, a nad nami pojawił się nauczyciel muzyki. Chłopaki wstali z trawnika i przybili mu piątkę. Tak samo jak ja i Diego. Dziewczyny siedziały i dziwnie się patrzyły.
- Dawaj – powiedział Arthur, skupiając całą swoją uwagę na Joshu, czyli oczywiście naszym nauczycielu.
- Pamiętacie te zajęcia pozalekcyjne? Wiecie, sądzę, że teraz by wam się przydały, bo... nie macie za ładnie w dzienniku – zaśmiał się cicho – w piątki o czwartej po południu wam pasuje? - przytaknęliśmy.
- A znowu będziemy jeździć po świecie na jakieś „
Bitwy Kapel” czy coś w ten deseń? - zapytał Roger.
- Tak, prawdopodobnie tak – odpowiedział i zwrócił się do dziewczyn – a wy dziewczyny... Gracie na czymś? Śpiewacie?
- Ja gram na gitarze – odparła Victoria lekko się uśmiechając. Megan już chciała coś powiedzieć, ale Josh ją uciszył ręką.
- Megan, wiem, że wymiatasz na basie, jak nikt inny – znowu się zaśmiał i wskazał palcem na Carrie – ty. Ciebie kojarzę tylko z widzenia. Co umiesz?
- Ja? Ja... tylko dwa kawałki Beatlesów na gitarze, nie jest to jakieś trudne... - odpowiedziała skromnie blondynka.
- Pięknie śpiewasz – powiedziała z szerokim uśmiechem Megan, a ona zarumieniła się lekko. Carrie śpiewa?
- Przestań, wcale nie – mruknęła cicho. Zadzwonił dzwonek.
- Okej, dzieciaki... Jutrzejszy dzień wam odpuszczę. Ale za tydzień w piątek o czwartej po południu widzimy się w naszej starej sali, w piwnicy. Wnieśli już tam instrumenty i mikrofony i tam będzie nasza sala prób. A ty blondyneczko pokażesz mi co robisz ze swoim głosem, bo Megan wie co mówi – powiedział Josh uśmiechając się tajemniczo i odszedł. Sami też ruszyliśmy w stronę wejścia do szkoły.
- Śpiewasz? - zapytałem mojej dziewczyny, obejmując ją ramieniem.
- Oj, nie śpiewam, raz jak Megan przyszła to sobie grałam
In My Life i troszkę przyśpiewałam, ale to nie jest jakiś wielki wyczyn.
- Jeśli tak uważasz, to dzisiaj po szkole idziesz do mnie i sobie pośpiewamy – wyszczerzyłem się.
- Duff, proszę cię – jęknęła, wywracając oczami.
- Carrie, proszę cię – powiedziałem tym samym tonem i wywróciłem oczami.
- Debil.
- Też cię kocham.


***

- To co śpiewamy? - zapytałem siadając na swoim łóżku z gitarą w ręku.
- Duff, przestań, nie będę śpiewała – odpowiedziała cicho, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na nią wrogo.
- Będziesz. Siadaj.
- Tylko dla ciebie! - warknęła – To może
Rainbow Eyes? Znasz? - no jakbym mógł nie znać, najpiękniejsza ballada jaką kiedykolwiek słyszałem. Zacząłem grać, a po chwili usłyszałem jej delikatny, uroczy głosik.


She's been gone since yesterday
Oh I didn't care
Never cared for yesterdays
Fancies in the air
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Love should be a simple blend
A whispering on the shore
No clever words you can't defend
They lead to never more
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes

Odłożyłem gitarę. To było najpiękniejsze wykonanie tego utworu.
- I jak? - zapytała nieśmiało Carrie, która była cała czerwona na twarzy.
- To było... zajebiste – wykrztusiłem i przytuliłem mocno do siebie blondynkę.



Mój Boże... męczyłam się nad tym rozdziałem. Dla mnie jest zdecydowanie najgorszym, w całym moim opowiadaniu. Przepraszam, wszystkich, WSZYSTKICH, że tak późno i w ogóle zjebanie. Mam wypracowanie z angielskiego, kartkówkę z historii i mały referacik z przyrody. Przepraszam!
Gdyby ktoś chciał być powiadamiany przez gg, albo chciał pogadać ze mną proszę: 
 44159506
PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ.