środa, 26 września 2012

Rozdział 13


Duff



- Nie musisz się jakoś bardzo stroić – mruknąłem, bawiąc się palcami, kiedy Carrie klęczała przed szafą i szukała ciuchów.
- Muszę zrobić dobre wrażenie na nowych znajomych prawda? - powiedziała przyglądając się czarnym, poszarpanym legginsom. Od razu w mojej głowie zapaliła się lampeczka. To znaczy, nie chodzi o legginsy, tylko o „dobre wrażenie”.
- Nie, nie musisz – warknąłem – może załóż małą czarną i wysokie szpilki, pewnie będą zachwyceni.
- Przestań, okej? - syknęła, patrząc na mnie wrogo. Wywróciłem tylko oczami i sięgnąłem po gitarę. Zacząłem bezmyślnie szarpać za struny. Po chwili to „bezmyślne szarpanie” zmieniło się w
Baby I Love You. Zacząłem śpiewać. Have I ever told you
How good it feels to hold you?
It isn't easy to explain
And tough I'm really trying
I think I may start crying
My heart can't wait another day
When you kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta,
kiss me I just gotta to say:
Baby I love you, come on baby,
Baby I love you
Baby I love, I love only you
I can't live without you
I love everything about you
I can't help it if I feel this way
Oh I'm so glad I found you
I want my arms around you
I love to hear you call my name
Oh tell me that you feel,
tell me that you feel,
tell me that you feel the same:
Baby I love you, come on baby,
Baby I love you
Baby I love, I love only you
.



- Coś pan chce, panie McKagan? - zapytała Carrie, podnosząc brew i siadając okrakiem na moich kolanach.
- To już nie mogę ci wyznać miłości? - uśmiechnąłem się lekko i cmoknąłem ją w usta.
- Daj spokój – wymruczała i pocałowała mnie namiętnie, szarpiąc za krawędź mojej koszulki.

- No co, nie wierzysz w moje uczucia? - szepnąłem jej do ucha, przerywając ostre pocałunki.
- Oczywiście, że wierzę – ściągnęła ze mnie koszulkę i znowu zaczęła mnie całować. Kiedy dobierałem się do jej stanika, usłyszałem huk, a po chwili ktoś otworzył drzwi.
- DZIEŃ DOBRY - wrzasnął Arthur z szerokim uśmiechem, a jak na nas spojrzał uśmiech zszedł mu z twarzy – ojejku...
- Przeszkodziliśmy? - zapytał Roger i bezwstydnie uwalił się z dupskiem obok nas, na łóżku.
- Nie, wcale – uśmiechnąłem się ironicznie – właśnie się zastanawialiśmy, kiedy przyjdziecie, ale myślałem, ŻE ZA JAKIEŚ PÓŁ GODZINY – Carrie wywróciła oczami, zeszła z moich kolan i znowu uklękła przed szafą.
- Vickyyyyyy – zawyła głośno, a czarnowłosa pojawiła się obok – pomóż, szybko – mruknęła i razem zaczęły przekopywać szafę. Ubrałem swoją koszulkę i spotkałem się z dziwnym wzrokiem chłopaków.
- No co? - zapytałem, a oni pokręcili głowami i odwrócili wzrok. Dziewczyny jeszcze z dwadzieścia minut wybierały jakiś ładny ciuszek. Wypadło na krótkie, STRASZNIE KRÓTKIE dżinsowe spodenki i czarną koszulkę z logiem
Ramones, która odkrywała trochę brzucha. Zmierzyłem wzrokiem blondynkę i lekko się uśmiechnąłem. No nie powiem, wyglądała bardzo... bardzo. Wyszliśmy z domu. Pod płotem stali już Jeffrey i Will.
- No cześć – powiedział Rudy z uśmiechem i spojrzał na Carrie dość uwodzicielsko. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, a ona tylko parsknęła śmiechem – idziemy? - przytaknęliśmy. Po drodze doszli do nas Megan i Tommy. Głównie przez całą godzinę śpiewaliśmy i śmialiśmy się z jakiś głupich sucharów. W końcu doszliśmy na miejsce. Nie byłem tu od jakichś dziesięciu lat, więc zdziwiłem się patrząc na jakiś plac zabaw, na którym w sumie nikogo nie było.
-To... - zaczął Arthur.
- To... - dopowiedziała Victoria.
- To... - wymruczałem i uniosłem jedną brew – KTO PIERWSZY NA HUŚTAWKACH, DZIWKI! - wykrzyknąłem i rzuciłem się na pierwszą lepszą huśtawkę, która okazała się różowa.
- Słodko wyglądasz Duffy, szkoda, że nie wzięłam aparatu – zaśmiała się Carrie, która siedziała na zjeżdżalni. Obok mnie huśtawkę zajmowała Megan, dalej Tommy i Roger z Arthurem na kolanach.
- Wygodnie wam? - zapytałem, patrząc jak Rog z trudem odpycha się od ziemi.
- Całkiem, całkiem – powiedział Arthur, uśmiechając się szczerze. Diego z Keithem siedzieli na starej karuzeli, a Victoria usiadła sobie na drabinkach. Will i Jeff jak na dobrych obywateli przystało, usiedli na ławce i popijali piwo. Chwila... PIWO.
- Ską... skąd piwo? - zapytałem, patrząc z uwielbieniem na napój.
- Wiesz, jest coś takiego jak monopolowy... - zaczął Jeff.
- Macie jeszcze?
- No, mamy... Chcesz?
- TAKTAKTAKTAKTAKTAKTAK – podbiegłem do nich i padłem na kolana – daj!
- Nie dawaj! - wrzasnęła Carrie, przyjmując pozycję bojową.
- Czemuuuuuuu?! - jęknąłem patrząc na nią.
- Nie możesz teraz brać, palić i co najważniejsze PIĆ – wyrecytowała z kpiącym uśmiechem. Cały mój świat legł w gruzach. W jednej chwili znalazłem się na piasku w pozycji embrionalnej i wydawałem z siebie dziwne dźwięki, podobne do odgłosu mamuta przeżywającego orgazm – wszystko w porządku, Duffy?
- W jak najlepszym – wyszlochałem, kuląc się jeszcze bardziej. Po chwili poczułem na głowie coś ciężkiego. Otworzyłem jedno oko i zobaczyłem glana Vicky, którym mnie głaskała – będziesz mi myła włosy – warknąłem, a ona parsknęła śmiechem. Po jakichś pięciu minutach wstałem, otrzepałem się i usiadłem obok Willa. Roger i Arthur śpiewali jakieś pedalskie piosenki z seriali dla ośmiolatek, Vicky zajęła moją huśtawkę i huśtała się w ciszy, Tommy i Megan ciągle się całowali, a Keith oraz Diego kręcili się do porzygu na małej karuzeli. Z oczu zniknęła mi za to drobna blondynka, ale zaraz znalazła się przede mną wyciągając ręce jak małe dziecko. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie, a ona usiadła mi na kolanach i wtuliła się we mnie. Nagle w oddali usłyszałem jakieś krzyki. Coś podobne do „ Po jakiego tutaj przyjechałyśmy?!”, „Mnie się pytasz?!” i „Weź kurwa, spierdalaj”. Zza górki wyłoniły się dwie dziewczyny. Ładne, seksowne, zgrabne. Jedna dość wysoka brunetka, ubrana w czarne rurki, glany i koszulkę z logiem
Misfits, a druga to trochę niższa, ciemna blondynka, ubrana w czarne szorty, trampki i koszulkę z Aerosmith. Nie powiem, pierwsza mi się spodobała, więc lekko się zagapiłem. Czyli siedziałem z oczami jak pięciozłotówki i otwartą gębą. Zresztą, wszyscy chłopacy tak siedzieli. Zdenerwowana Carrie, złapała za mój podbródek i odwróciła moją głowę w jej stronę.
- Tutaj jestem, skarbie – warknęła z kpiącym uśmieszkiem. Mruknąłem coś i znowu odwróciłem głowę w stronę dziewczyn, przez co Wilson się obraziła i poszła na huśtawkę.
- Patrz – wrzasnęła nieznajoma blondynka wskazując na nas palcem – cywilizacja!
- Czeeeeeść – powiedziała z uśmiechem brunetka, przeskakując przez płotek – Jestem Julia, a to jest Pamela – przedstawiła się i wyciągnęła do mnie rękę, bo byłem najbliżej. Uścisnąłem jej dłoń – Duff.
Wszyscy się przedstawili, oprócz Carrie i Megan. No tak, zazdrosneeeee.
- A wy to? - zapytała Julia z nieschodzącym uśmiechem, wymienione wyżej dziewczyny. Odpowiedziały cichym pomrukiem i dalej siedziały z tym dziwnym wyrazem twarzy. Brunetka usiadła obok mnie, a moja dziewczyna od razu spojrzała na mnie wrogo, wzrokiem „odejdź od niej, bo utnę ci chuja i powyrywam włosy”. Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się lekko do Julii, która ciągle na mnie patrzyła.
- Więc, co tutaj robicie? - zapytała Pamela, siadając bez wstydu na kolanach Jeffa.
- Mieliśmy rozpalić ognisko, ale nam nie idzie – powiedział Tommy, uśmiechając się szeroko. Oj, Tommuś, Megan cię zabije.
- Ta, w sumie moglibyśmy już coś zrobić, no nie? - zapytał Arthur, schodząc z kolan Rogera. No więc szybko się uwinęliśmy i po 15 minutach mieliśmy rozpalone ognisko. Siedzieliśmy w kółku. Po mojej prawej Carrie, a po lewej Julia. Za to obok brunetki siedział Will. Po jakiejś godzinie rozmawiania, śmiania się, śpiewania i picia (ja oczywiście piłem soczek), poczułem na swoich kolanach lekki ciężar. Jedyne co widziałem to blond czuprynka, a potem błękitne oczy.
- No czeeeść – wymruczała Wilson i wyszczerzyła zęby – Kocham cię, wiesz? Kiedyś weźmiemy ślub, a na wesele zaprosimy same gwiazdy. Aerosmerfy, Stonesi... I będziemy mieli dwie córki. Michelle i Sophie. Tak. A jak nie będą córeczki to synek, nie wiem jak będzie miał na imię, ale pewnie będzie ładny po tatusiu. A potem, będziemy ze sobą żyli bardzo długo, wiesz? Naprawdę! - krzyknęła kiedy zobaczyła jak się śmieje – widzisz w tym coś śmiesznego?
- Piłaś?
- Tylko trochę – zachichotała uroczo i zaczęła szarpać za kołnierz ramoneski – ściągnij i daj, zimno mi – westchnąłem ciężko. Ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem Carrie, która dosłownie w niej pływała – Duffy, kochasz mnie, prawda?
- Oczywiście, kochanie – mruknąłem opierając podbródek o czubek jej głowy.
- To super – powiedziała i wtuliła się we mnie.


***


Obudziłem się w swoim łóżku, ale o dziwo nie zauważyłem blond czuprynki tylko trochę zielonkawych włosów.
- Arthur, gdzie Carrie? - zapytałem, odsuwając się od niego. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Nie wiem... Jeszcze jakąś godzinę temu była obok, ale już jej nie ma – wymruczał i padł twarzą na poduszkę.
- Leczy kaca – wycharczał Roger, który leżał sobie na podłodze. Na chwilę się uspokoiłem, ale skojarzyłem fakty i... CO ONI DO CHOLERY ROBIĄ W MOIM POKOJU?! Usiadłem na łóżku, rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem WSZYSTKICH śpiących na podłodze i fotelach.
- Ja pierdole... - mruknąłem, wstałem z łóżka i poczłapałem do kuchni, w której siedziała Carrie. Patrzyła na ścianę, a kiedy usiadłem obok niej, przeniosła wzrok na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko, a ona tylko wykrzywiła twarz w grymasie bólu i położyła głowę na moim ramieniu.
- Boli główka? - zapytałem i zaśmiałem się cicho.
- Spieprzaj, masz szczęście, że nie piłeś – wyszeptała. Spojrzałem na zegarek. Była siódma rano.
- Idzieeeeeeeeeeemy spać? - ziewnąłem i zamlaskałem. Kiwnęła twierdząco głową i pociągnęła mnie za rękę do mojego pokoju. Wszyscy nadal spali. Ułożyła się obok Arthura, a ja zaraz pojawiłem się przy niej i przyciągnąłem do siebie. Dziewczyna od razu zasnęła, a ja jakoś nie mogłem, chociaż byłem śpiący. Jestem takim dziwnym człowiekiem. Mruczałem jakieś piosenki, dopóki Diego mnie nie uciszył swoim „Ryj debilu, nie potrzebujemy kołysanek”. Po jakiejś godzinie wszyscy zaczęli wstawać, a ja akurat zasnąłem.
Carrie

Obudziłam się już z mniejszym bólem głowy. Wszyscy nagle poznikali, więc zostałam sama z Duffem. Odwróciłam się z cwanym uśmiechem i ujrzałam śpiącego McKagana. Szkoda, myślałam, że COŚ POROBIMY, ale niech sobie pośpi biedaczek, długo nie spał. Wstałam, wzięłam z szafy jakieś jego szorty i koszulkę, a z szuflady wyciągnęłam MOJĄ bieliznę, która NIE WIEM JAK SIĘ TUTAJ ZNALAZŁA. Ruszyłam do łazienki, gdzie umyłam się porządnie, bo jechało ode mnie Danielsem na kilometr. Ubrałam się w czyste ciuchy, a brudne wrzuciłam do pralki. Zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni, spotykając tam dwie siostry Duffa – Joan i Claudię, jego mamę i dwóch braci – Matta i Bruce'a.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się szeroko i wstawiłam wodę na kawę. U nich w domu, czułam się jak u siebie i oni mnie przyjmowali jak członka rodziny.
- Dzień dobry – powiedziała z równie dużym uśmiechem pani McKagan. Uwielbiałam tą kobietę. Moja mama od rana do wieczora ma mnóstwo obowiązków w pracy, więc nie ma dla mnie czasu, ale mama Duffa kocha mnie jak własną córkę.
Zalałam dwa kubki kawy, wsypałam po dwie łyżeczki cukru i zaniosłam je do sypialni mojego chłopaka, który ciągle spał. Spojrzałam na zegarek, jedenasta. Koniec leniuchowania.
- Duffy – usiadłam obok jego kudłatej łepetyny i zaczęłam go lekko szturchać – wstawaj już.
- Pięć minut, Kicia – wymruczał i wtulił się w moje uda. Przewróciłam oczami. Jeffrey nadał mi pieszczotliwe przezwisko – Kicia – i Duff go teraz dość często używa, co mi się nie podoba, bo kojarzy mi się z jakąś plastikową niunią. Po ustalonym czasie podniósł głowę, zmrużył oczy, zrobił z ust „dzióbek” i zacmokał. Wplotłam dłoń w jego włosy i wpiłam się w jego usta.
- Dobra, bo kawa mi wystygnie – mruknęłam, odrywając się od niego. Upiłam łyk cieczy i spojrzałam na Duffa – no co?
- Nic, śliczna jesteś – powiedział z uśmiechem i przysunął się – Kicia.
Dostał w łeb tak, że stracił władzę w rękach, na których się podpierał i runął na moje kolana.
- Nie nazywaj mnie tak – odgarnęłam włosy i odwróciłam wzrok.
- Obraziłaś się? - zapytał i zrobił minkę zbitego szczeniaczka, której OCZYWIŚCIE NIE WIDZIAŁAM – no Kicia – dostał jeszcze raz, ale tym razem się zaśmiał. No niech się śmieje, jeszcze zobaczy co to gniew panienki Wilson. Nie odzywałam się, tylko popijałam kawę, a on ciągle się na mnie leżał i patrzył. W końcu nie wytrzymałam i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się lekko.
- Co tam, Kicia? - zapytał z wielkim wyszczerzem, a ja zamachnęłam się, ale uniknął mojego ciosu, zakrywając głowę.
- Przestań! - pisnęłam, ale jednocześnie warknęłam.
- No, ale czemuuuuuu? - zapytał przytulając się do mojego brzucha.
- Bo mnie to denerwuje! - parsknął śmiechem – nie śmiej się – oparłam plecy o ścianę. Odstawiłam kubek i założyłam ręce na piersi. Po chwili poczułam delikatne pocałunki na ramieniu, policzku i w końcu ustach.
- Nie bądź na mnie zła – wyszeptał i uśmiechnął się słodko. Wywróciłam oczami, przyciągnęłam go do siebie i wpiłam w usta. Poczułam ciepłe ręce na swoich plecach. Nagle coś mi się przypomniało, kiedy rozpiął mi stanik. Oderwałam się szybko od niego, a on spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Nie dzisiaj – mruknęłam, wstając z łóżka.
- Czemu? - zapytał z zawodem, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Patrzył się dobre kilka minut, przetwarzał w głowie różne myśli, aż zrobił głośne „Aaaaaa...”.
- Idę już do domu, muszę się zameldować mamie – powiedziałam i pocałowałam go namiętnie – Pa skarbie.
- Do zobaczenia, Kicia – zaśmiał się, a ja chwyciłam pierwszą, lepszą rzecz (książkę) i rzuciłam w niego – AŁA, KURWA!



Dałam radę! Boże, dałam radę! :D
Chociaż nie jest najlepszy, jestem z siebie dumna, że dałam radę ze szkołą i z tymi wszystkimi zajęciami! W ciągu tej co prawda małej przerwy (myślałam, że będzie dłuższa) umarłam z 5 razy! Serio! XD Ale już żyję i.. no jest dobrze :D
Rozdziały będą rzadko, 2-3 na miesiąc. Przynajmniej się postaram.
Trzynastkę dedykuję mojej kochanej Julci, bez której prawdopodobnie w ogóle by nie powstał, a ja martwiłabym się o wszystko i wszystkich. Kocham cię <3
Tylko zostawcie po sobie komentarz, męczyłam się nad tym, noo!
W chuj błędów O.o

wtorek, 18 września 2012

Informacja

Kurde, wiecie jakoś trudno to pisać, bo wiem jak się czują czytelnicy po takiej wiadomości. Jednak, muszę to zrobić. Chciałam oświadczyć, że będę miała przerwę w pisaniu, może być to nawet dość długa przerwa. Mam strasznie dużo obowiązków, cały dzień mnie nie ma przy laptopie, mam czas tylko wieczorem. No i oczywiście brak weny. Nie wiem co robić, kompletnie. Oczywiście, nie opuszczam blogsfery, tylko robię sobie przerwę.
Chciałam jeszcze podziękować za takie optymistyczne komentarze, które mnie tylko nakręcają. Naprawdę, pomagacie. :3
Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać mojego opowiadania. ;)
Trzymajcie kciuki za wenę! :D

środa, 5 września 2012

Rozdział 12


Duff

Więc jak się okazało czarny klon Keitha Richardsa i rudy koleś, który uważa nas za debili to wielcy przyjaciele z Lafayette. Czarnowłosy Jeffrey Isbell i rudowłosy William Bailey. Przyjechali do Seattle w odwiedzinach do cioci Jeffa. I strzał w dziesiątkę – ich ulubiony zespół to
The Rolling Stones.
Siedzieliśmy sobie w naszym ulubionym barze. Cała nasza grupa łącznie z Willem i Jeffem. W sumie zdążyłem już znienawidzić to miejsce, bo tutaj stało się TO. W sumie trochę denerwuje mnie Bailey. Ciągle się patrzy na Carrie, a wolę nie mieć powtórki z rozrywki.
- Wszystko w porządku? - zapytała Wilson, wyginając śmiesznie głowę. Uśmiechnąłem się lekko i musnąłem lekko jej usta.
- W jak najlepszym porządku.
- Ej, ja mam taki pomysł – zaczął Arthur – może spotkamy się w tą sobotę i zrobimy ognisko? Tam na polanie, za lasem...
- W sumie to nie taki głupi pomysł – powiedział Keith, po czym zwrócił się do naszych nowych znajomych – wiecie, wy już nie chodzicie do szkoły, ale my ciągle kiblujemy, więc sobota to najlepszy czas na jakąś popijawę.
- Wiesz, nam to wisi, w sumie nie mamy nic do roboty – zaśmiał się Will i odpalił papierosa. Wtedy poczułem czyjeś ręce oplatające mnie w pasie i usta na mojej żuchwie.
- Duff, może byśmy poszli do mojego domu... Mama jest w pracy do wieczora – zamruczała mi do ucha blondynka. Uśmiechnąłem się szeroko i wstałem.
- My już spadamy, do jutra – powiedziałem szybko i pociągnąłem zaskoczoną Carrie w stronę wyjścia z baru.
- Będziecie korzystali z wolnej chaty? - zapytał ze śmiechem Arthur, a ja tylko pokiwałem twierdząco głową, za co dostałem w łeb.
- Idziemy – warknęła Wilson i jak najszybciej wyszła z klubu.

***

WŁOSY. WŁOSY EVERYWHERE. Dopiero po chwili odgarnąłem swoje (i nie tylko swoje) kłaki i ujrzałem dziecinną twarz Carrie. Leżała przytulona do mojego torsu i co chwila mamrotała coś przez sen. Spojrzałem na zegarek. OKURWAMAĆJAJEGOJEBIEIPIERDOLE. Jest wpół do ósmej, a wpół do dziewiątej mamy lekcje.
- Carrie – zacząłem lekko ją szturchać – Carrie kuźwa, wstawaj.
- Co jest? - wymamrotała i otworzyła swoje piękne oczyska.
- Za godzinę musimy być w szkole, myszko – wymruczałem, a ona zerwała się z łóżka. Całkiem miło było sobie popatrzeć na nagą, zgrabną dziewczynę latającą po pokoju. Dopiero po chwili zorientowała się, że nic nie ma na sobie i jak najszybciej wciągnęła na siebie moją koszulkę. Pozbierała nasze rzeczy z podłogi i rzuciła mi moje bokserki.
- Ubieraj się, idziemy razem pod prysznic, żeby było szybciej.
- Mam się kąpać w bokserkach? - zapytałem, podnosząc jedną brew.
- Będziesz z gołą dupą latał przed moją matką?
- No tak w sumie to nie jest dobry pomysł – mruknąłem i szybko założyłem gacie. Wbiegliśmy do łazienki i wzięliśmy razem prysznic. Obyło się bez seksu, co mnie niezbyt zadowala.
- Mam u ciebie jakieś spodnie? Moje śmierdzą Danielsem – powiedziałem wrzucając spodnie do pralki.
- Tak mam, czekaj tu – wybiegła z łazienki w samym ręczniku, a po pięciu minutach wróciła ubrana w krótkie, dżinsowe spodenki i biały top z napisem
Fuck You.
- Trzymaj – podała mi szare rurki i koszulkę
The Clash.
- Co ja bym bez ciebie zrobił? - zapytałem cicho i pochyliłem się.
- Nie mam pojęcia, ale mogłoby być śmiesznie – zamruczała i jak dzieliły nas milimetry, odwróciła głowę – idę robić śniadanie, ubieraj się.
Parsknąłem cichym śmiechem i zacząłem się ubierać.


***

- McKagan! - krzyk nauczyciela od biologii wyrwał mnie z rozmyślań.
- Co? - zapytałem, za bardzo nie ogarniając co się dzieję wokół.
- Odpowiedz na moje pytanie...
- Eeeee, a może pan je powtórzyć? - uśmiechnąłem się słodko.
- Michael! - krzyknął – w poniedziałek widzę u mnie twoich rodziców!
- Mama nie może, pracuje – mruknąłem cicho, marząc po zeszycie.
- A co, ojca nie masz? - zapytał na całą klasę, a wszyscy którzy ze sobą rozmawiali, zamilkli. Poczułem cholernie mocne ukłucie w sercu. Roger siedzący ze mną w ławce, odchrząknął głośno, widząc w moich oczach łzy. Zamrugałem szybko oczami i spojrzałem wrogo na nauczyciela.
- Nie mam – syknąłem. Jego twarz nabrała czerwonego koloru. Mruknął ciche „przepraszam” i zaczął pisać coś na tablicy. Czułem na sobie wzrok wszystkich, dosłownie wszystkich. W końcu połowa Seattle plotkowała o tym, że mój ojciec zostawił mnie, siódemkę mojego rodzeństwa i mamę na pastwę losu. Teraz ugania się za jakimiś laskami, które są młodsze od moich braci. Oczywiście, moje rodzeństwo pomagało mamie, jeśli chodzi o pieniądze, wychowanie mnie... Jestem najmłodszy. Mój najstarszy brat jest starszy ode mnie o 20 lat. Ma już żonę, która jest w ciąży i całkiem dobrze płatną pracę, więc czasami prześle nam pieniądze. Mama pracuje, ale nie zarabia dużo. Zresztą, ma problemy z sercem, więc nie ma jej za często w pracy. Moje siostry i bracia pracują, ja też, ale w wakacje. W te nie mogłem, byłem „przywiązany do łóżka”. Nawet jakbym chciał i lekarze pozwoliliby, moja mama nigdy by się nie zgodziła. Odkąd ojciec odszedł, bardziej martwiła się o nas niż o siebie. Kiedy my byliśmy chorzy, ona siedziała przy nas i dbała o to, żebyśmy ciągle leżeli w łóżku, aż nie będziemy w pełni zdrowi. Za to kiedy mama chorowała, mogliśmy ją siłą zaciągnąć do łóżka, ona i tak by się wywinęła i poszła do pracy.
- Duff, dobrze się czujesz? - zapytał cicho Roger – jesteś strasznie blady... - jak Arthur i Diego siedzący za nami to usłyszeli, szybko się pochylili, tak żeby mieć głowę bliżej nas.
- Wszystko okej, McKagan? - tym razem odezwał się Diego.
- Nic mi nie jest, uspokójcie się, debile – mruknąłem i posłałem im wymuszony uśmiech. Mruknęli coś i usiedli na krzesłach. Po dłuższej chwili zadzwonił dzwonek, a ja powlokłem się do drzwi.
- Michael – zaczął nauczyciel, patrząc na mnie znad dziennika – zostań na chwilę – chłopaki posłali mi współczujące spojrzenie, a ja usiadłem na pierwszej ławce.
- Chce mnie pan zapytać, czy na pewno mam matkę? - syknąłem, nawet na niego nie patrząc.
- Przestań McKagan... Słuchaj, ja nie wiedziałem, że nie masz ojca. Nigdzie tutaj nie jest to zapisane. Naprawdę przepraszam cię. Nie powinienem tak twardo mówić o tym...
- To wszystko? - zapytałem cicho.
- Jeśli twoja mama będzie miała chwilkę wolnego czasu, niech pojawi się u mnie – mruknął, a ja zszedłem z ławki i wyszedłem szybko z klasy. Wybiegłem na boisko i zobaczyłem moich przyjaciół siedzących na ławeczce. Podszedłem do nich, usiadłem obok i natychmiast spotkałem się ze zmartwionym spojrzeniem Carrie.
- Wszystko okej? - zapytała cicho, przysuwając się do mnie.
- Tak, wszystko w porządku – westchnąłem ciężko i wtuliłem się w jej miękkie włosy. Po chwili usłyszałem głośne „TY CHUJU”. Odkleiłem się od blondynki i spojrzałem za siebie. Za ławką leżał Roger, a na nim Arthur. Pierwszy z wymienionych odpychał od siebie drugiego, który zwijał się ze śmiechu.
- Co wy do cholery robicie? - zapytałem, śmiejąc się.
- Poczułem nagłą chęć kochania Rogera i chciałem go przytulić, ale zapomniałem, że siedzimy na oparciu – wydusił Arthur i przewrócił się na drugi bok, tak że był odwrócony plecami do Rogera.
- Z kim ja żyję?! - zawyła rozpaczliwie Carrie i oparła się plecami o mój tors.
- Jakie debile – mruknąłem i oparłem się brodą o czubek jej głowy.
- Chłopaki, małe pytanko – odezwał się niski głos, a nad nami pojawił się nauczyciel muzyki. Chłopaki wstali z trawnika i przybili mu piątkę. Tak samo jak ja i Diego. Dziewczyny siedziały i dziwnie się patrzyły.
- Dawaj – powiedział Arthur, skupiając całą swoją uwagę na Joshu, czyli oczywiście naszym nauczycielu.
- Pamiętacie te zajęcia pozalekcyjne? Wiecie, sądzę, że teraz by wam się przydały, bo... nie macie za ładnie w dzienniku – zaśmiał się cicho – w piątki o czwartej po południu wam pasuje? - przytaknęliśmy.
- A znowu będziemy jeździć po świecie na jakieś „
Bitwy Kapel” czy coś w ten deseń? - zapytał Roger.
- Tak, prawdopodobnie tak – odpowiedział i zwrócił się do dziewczyn – a wy dziewczyny... Gracie na czymś? Śpiewacie?
- Ja gram na gitarze – odparła Victoria lekko się uśmiechając. Megan już chciała coś powiedzieć, ale Josh ją uciszył ręką.
- Megan, wiem, że wymiatasz na basie, jak nikt inny – znowu się zaśmiał i wskazał palcem na Carrie – ty. Ciebie kojarzę tylko z widzenia. Co umiesz?
- Ja? Ja... tylko dwa kawałki Beatlesów na gitarze, nie jest to jakieś trudne... - odpowiedziała skromnie blondynka.
- Pięknie śpiewasz – powiedziała z szerokim uśmiechem Megan, a ona zarumieniła się lekko. Carrie śpiewa?
- Przestań, wcale nie – mruknęła cicho. Zadzwonił dzwonek.
- Okej, dzieciaki... Jutrzejszy dzień wam odpuszczę. Ale za tydzień w piątek o czwartej po południu widzimy się w naszej starej sali, w piwnicy. Wnieśli już tam instrumenty i mikrofony i tam będzie nasza sala prób. A ty blondyneczko pokażesz mi co robisz ze swoim głosem, bo Megan wie co mówi – powiedział Josh uśmiechając się tajemniczo i odszedł. Sami też ruszyliśmy w stronę wejścia do szkoły.
- Śpiewasz? - zapytałem mojej dziewczyny, obejmując ją ramieniem.
- Oj, nie śpiewam, raz jak Megan przyszła to sobie grałam
In My Life i troszkę przyśpiewałam, ale to nie jest jakiś wielki wyczyn.
- Jeśli tak uważasz, to dzisiaj po szkole idziesz do mnie i sobie pośpiewamy – wyszczerzyłem się.
- Duff, proszę cię – jęknęła, wywracając oczami.
- Carrie, proszę cię – powiedziałem tym samym tonem i wywróciłem oczami.
- Debil.
- Też cię kocham.


***

- To co śpiewamy? - zapytałem siadając na swoim łóżku z gitarą w ręku.
- Duff, przestań, nie będę śpiewała – odpowiedziała cicho, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na nią wrogo.
- Będziesz. Siadaj.
- Tylko dla ciebie! - warknęła – To może
Rainbow Eyes? Znasz? - no jakbym mógł nie znać, najpiękniejsza ballada jaką kiedykolwiek słyszałem. Zacząłem grać, a po chwili usłyszałem jej delikatny, uroczy głosik.


She's been gone since yesterday
Oh I didn't care
Never cared for yesterdays
Fancies in the air
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Love should be a simple blend
A whispering on the shore
No clever words you can't defend
They lead to never more
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes

Odłożyłem gitarę. To było najpiękniejsze wykonanie tego utworu.
- I jak? - zapytała nieśmiało Carrie, która była cała czerwona na twarzy.
- To było... zajebiste – wykrztusiłem i przytuliłem mocno do siebie blondynkę.



Mój Boże... męczyłam się nad tym rozdziałem. Dla mnie jest zdecydowanie najgorszym, w całym moim opowiadaniu. Przepraszam, wszystkich, WSZYSTKICH, że tak późno i w ogóle zjebanie. Mam wypracowanie z angielskiego, kartkówkę z historii i mały referacik z przyrody. Przepraszam!
Gdyby ktoś chciał być powiadamiany przez gg, albo chciał pogadać ze mną proszę: 
 44159506
PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ.